Na dzisiejszym trenigu z serii Polska na Rowery pojawiło się trzech fotografów, którzy wyjątkowo dzielnie biegali za nami – rowerzystami po lesie, uwieczniając nas na kolejnych technicznych elementach. Dziękujemy za zdjęcia!
Galleries
#4 Wierchomla
Czwarta odsłona Cyklokarpat odbyła się 10 czerwca w Wierchomli, w przerwie maratonowej w serii Powerade (w tym czasie odbywało się MTB Trophy, na którym dzielnie walczył Wojtek). Jako jedyny z drużyny, zebrałem skromną ekipę wypadową (kolega Szywoj i kolega Bartol – swoją drogą kuzyn Kasi) i pognaliśmy poskramiać Beskid Sądecki.
Trasa w Wierchomli, z racji bliskości Krynicy, odwiedzała dobrze znane z maratonów serii Powerade miejsca, jak bacówka nad Wierchomlą czy Runek. Podobnie też, jak na krynickich maratonach i tu spadł deszcz. Właściwie to lało i dzień przed i w dzień wyścigu prawie ciągle, z wyjątkiem momentu startu. I chyba tylko dlatego wystartowałem, bo nic tak nie demotywuje jak zmoknąć jeszcze przed sygnałem odjazdu.
Pierwsze krople dopadły nas na podjeździe, tuż przed Bacówką. Szybki przejazd grzbietem na Pustą Wielką nie był już taki szybki, błocko skutecznie absorbowało energię kinetyczną z kół. Właściwie był to pierwszy maraton, na którym traciłem kontrolę nad rowerem nawet na prostej drodze. W takich warunkach technika jazdy ogranicza się tylko do jechania najgłębszym rowkiem na ścieżce, czyli tutaj nie ty wybierasz trasę, a trasa wybiera ciebie. Na szczęście nie była ona trudna technicznie, zjazdy i podjazdy niezbyt strome i o ile pamiętam, bez kamieni korzeni itp. Trudność trasy na sucho oceniam na max 2 w skali 1-6.
Po zjeździe do Żegiestowa wyszło słonko, a uczynni mieszkańcy myli i smarowali napędy zawodnikom. Wybawcy! Dalej bez większych górek trasa prowadziła do Szczawnika, skąd spod wyciągu podjeżdzalismy doliną znów do Bacówki szeroką autostradą. Pod Bacówką kolejne smarowanie i jazda na Runek. Tutaj, na ziemnej nawierzchni często traciłem trakcję z tyłu – trzeba było dość delikadnie cisnąć w pedały. Za Runkiem w lewo, zjazd i… burza. Grzbiet na Halę Łabowską jest zalesiony, zrobiło się dość ciemno i mega błotniście. Były momenty, że na trzy obroty korbą, tylko jeden skutecznie posuwał rower do przodu.
Z Łabowskiej trasa prowadziła w lewo i w dół, w kierunku Wierchomli i mety zarazem. Nic prawie z tego zjazdu nie pamiętam prócz lecącego z kół błota, parokrotnie musiałem się zatrzymywać i czyścić gałki oczne. Koniec zjazdu był bardzo szybki, co przy deszczu spowodowało u mnie konkretne wychłodzenie i w drgawkach minąłem linię mety.
Podsumowując, przejechane zostało 44 km w czasie 3:53 co dało 141 miejsce open i 57 w kategorii. Przede mną oczywiście Szymon (3:26, 101 open, 41 kat.) i Bartek (3:24. 99 open, 40 kat.). Najszybszy na mega – 2:08. Do strat po maratonie należy zaliczyć klocki NIE! – łożyska w suporcie i piaście, co jest o tyle dziwne, że większości poszły paść się właśnie klocki.
Tyle na dziś, za tydzień Jasło.
Tour de UEK 2012!
Na kolejnej, już VII edycji oryginalnego wyścigu Tour de UEK, który wiedzie przez parkingi, place, hopki i trawniki Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, pojawiło się trzech zawodników z naszego zepołu: Kasia, Marta i Janek.
Wyścig kategorii kobiet był bardzo zacięty. Czteroosobowa grupa w składzie Kasia Machalica, Marta Ryłko, Kasia Szczurek i Beata Kalemba, trzymała się przez cały wyścig razem, tasując się co i raz. Za nimi cały czas dzielnie walczyła Agata z rowerowanie.pl. Dopiero pod koniec przedostatniego okrążenia wyraźną, bo kilkumetrową przewagę wypracowała w pierwszej grupie Kasia Machalica, wyjeżdzając z jej końca. Doskoczyła do niej Beata. Tym sposobem powstały dwie pary w odległości kilku sekund od siebie.
Przy wjeździe na jedną z ostatnich hopek na przedostatnim okrążeniu, Kasia musiała zejść z roweru, gdyż ktoś zagrodził jej drogę. Ostatecznie na metę, po szaleńczym finiszu pierwsza wpadła Beata, z zanotowanym czasem o sekunde szybszym od naszej Kasi. 9 sekund za Kaśką finiszowałą Kasia Szczurek, a sekunde za nią Marta.
Janek zgłosił się do wyścigu elity. Chłopaki mieli do pokonania 12 okrążeń, co zwycięzcy zajeło 51 minut i 26 sekund. Do kategorii elity zgłosiło się 18 panów , ale tylko połowa ukończyła wyścig bez dubla. Janek zajął bardzo dobre 5 miejsce, tracąc do zwycięzcy 99 sekund. Zwyciężył Adrian Rzeszutko, za nim przyjechał Kamil Pomarański, następnie Domink Grządziel i Mateusz Dymacz.
Brawa dla organizatorów – zespołowi Subaru AZS UEK za przygotowanie świetniej imprezy!
#3 Wałbrzych
W Wałbrzychu w sobotę odbyła się już trzecia edycja Powerade Garmin MTB Marathon. Stawiliśmy się tam w pięcio osobowym składzie – Kasia, Janek, Tomek i Wojtek byli na miejscu w piątek wieczorem. Transport na miejsce i do Krakowa zapenił nam Maciek z Cyklotrampu za co bardzo dziękujemy. W sobotę na start stawił się jeszcze Piotrek, jak się później okazało jego obecność była kluczowa dla dobrego występu drużyny. Organizator przygotował po raz kolejny trudną trasę – 56 km i prawie 1800 m przewyższenia na dystansie mega.
Start rozpoczął się od rundy honorwej po Wałbrzychu. Pomysł ten wzbudzał wiele obaw i kontrowersji wśród naszych zawodników ale i także wśród wielu innych uczestników zawodów. Jak zwykle miało to swoje plusy i minusy. Jako plus można powiedzić, że była to niebywała atrakcja dla mieszkańców Wałbrzycha oraz promocja kolarstw i tego typu imprez. Minusem było to, że runda ta była niebezpieczna. Po mimo wielokrotnych apeli Organizatora zawodnicy próbowali się wyprzedzać, wywalczyć jak najlepszą pozycję przed startem ostrym. W szczególności zawodnicy klubu Jama Wałbrzych wykazali wysoce nieodpowiedzialnym zachowaniem w peletonie doprowadzając do wielu niebezpiecznych sytuacji swą brawurową jazdą. Inną sprawą jest to że niestety większość uczestników nie posiada na tyle doświadczenia aby jeździć w tak duże grupie a także trochę zbyt szybkie tempo narzucone przez radiowóz prowadzący grupę. Sądzę, że to drugą rzecz da się na pewno poprawić.
Po rundzie honorowej poszedł start ostry, już za miastem. I faktycznie był ostry, czołówka wyrwała bardzo mocno i narzuciła mordercze tempo. Nie po raz pierwszy potwierdzają się opinie iż poziom sportowy poszedł wyjątkowo wysoko w ciągu dwóch ostatnich lat. Przez pierwsze 7 km były mniejsze lub większe podjazdy które miały rozciągać stawkę aż do Małego Jałowca. Potem szybki zjazd i największa atrakcja wyścigu. Przejazd przez zamknięty tunel kolejowy o długości 1600 m. Było to niebywałą atrakcją ale są wielkie wątpliwości co do bezpieczeństwa tego przejazdu, zwyczajnie w tunelu było za mało lamp ustawionych przez Organizatora co powodowało, że zawodnicy mocno zwalniali i tworzyły się mini korki a tempo strasznie spadało. Na dobitkę po wyjeździe z tunelu był podbieg na wał gdzie niestety w dalszej części stawki tworzyły się korki i traciło się sporo czasu a czołówka odjeżdżała. Jest to nie bez znaczenia ponieważ punkty wyliczane są na podstawie właśnie straty czasowej do zwycięzcy w poszczególnych kategoriach.
Potem trasa prowadziła męczącymi podjazdami i zjazdami aż do Jeleńca. Tam czekała na nas kolejna „atrakcja” podejście na szczyt góry Jeleniec. Niestety togo nie dało się podjechać za żadne skarby. Z założenia trzeba było tam dreptać. Potem zjazd singlem po bardzo wąskich ścieżkach gdzie trzeba było przeprawiać się przez powalone drzewa. Co sprytniejsi technicznie i odważniejsi przejeżdżali nie patrząc na to czy blatem od korby zawadza się o zwalone drzewo. Za szczytem było kilka technicznych zjazdów na których można było się wykazać umiejętnościami. Szybkie szutry też wymagał nie lada umiejętności wchodzenia w zakręty na sporej prędkości bez utraty przyczepności i przestrzelenia zakrętu – Wojtek zwiedzał okoliczne krzaki aż cztery razy. Po pokonaniu technicznej sekcji była mijanka zjazdem którym wcześniej podjeżdżaliśmy. Było to kolejny mankament tej trasy – taka konfiguracja aż prosiła się aby doszło do niebezpiecznej sytuacji. Na szczęście ekipa Organizatora starała się maksymalnie zabezpieczyć ten fragment a na przyszły rok po krytycznych uwagach na ich formę zapowiedzieli że ułożą trasę w sposób bardziej optymalny. Nasza drużyna jest w tej kwestii bardzo zgodna i na to liczy.
Po bezpiecznym minięciu tej mijanki z zawodów musiał wycofać się Tomek z powodów zdrowotnych. Właśnie w tym momencie obecność piątego na starcie, który się zdecydował pojechać z nami w ostatniej chwili była kluczowa. Dzięki temu, że nie jechaliśmy „gołą” czwórką – taka jest wymagana minimalna ilość zawodników do punktowania w pełnym składzie – to mogliśmy dobrze wypaść i awansowaliśmy, na razie, na 11 miejsce w klasyfikacji drużynowej. Miejmy nadzieję, że utrzymamy lokatę w pierwszej piętnastce do końca sezonu.
Po pokonaniu najwyższego punktu na trasie i minięciu trzeciego bufetu po ciężkim podjeździe jechaliśmy pięknym trawersującym single trackiem pod szczytem Wawrzyniaka i Jałowca. Ścieżka miała aż 4 km długości. Potem wydawałoby się, że dojazd do mety to formalność ale „układacze” trasy zafundowali jeszcze kilka krótkich acz srogich podjazdów w połączeniu z kilkoma technicznymi sekcjami przeplecionymi bardzo szybkimi zjazdami z ostrymi zakrętami o 90 stopni.
Trasa była bardzo wymagająca. Przede wszystkim kondycyjnie ale mogła sprawić także wiele trudności technicznych. Na szczęście dopisała na pogoda, było sucho i nie padało co znacząco obniżyło przewidywany poziom trudności technicznych. Gdyby padał deszcz to aż strach się bać co by mogło się tam dziać.
Na dystansie mega klasę pokazał Mateusz Zoń z Kross Racing Team zwyciężając po raz trzeci z rzędu. Wynik Janka mógłby być jeszcze lepszy ale niestety na trasie miał defekt. Pękł mu łańcuch ale na szczęście poradził z nim sobie i kontynuował zawody.
Wyniki
1/1 M2 Mateusz Zoń Kross Racing Team 2:39:21
…
77/41 M2 Janek Szczepański 3:20:27
115/51 M2 Wojciech Bukowiecki 3:31:19
249/7 K2 Kasia Machalica 4:18:12
305/38 M4 Piotr Cisowski 4:38:42
DNF Tomasz Markiewski
#2 Złoty Stok
5 maja po długim weekendzie i ciężkich treningach z mniejszymi lub większymi atrakcjami nasza drużyna, w prawie pełnym składzie, stawiła się w Złotym Stoku na drugiej edycji Garmin Powerade MTB Maraton. Część ekipy przyjechał już dzień wcześniej i nocowała w sprawdzonym OW Tęcza, 6 km od startu.
Marta, Alan, Grześ, Wojtek przyjechali na start na rowerach a Tomek w wozie technicznym wraz z asystą koleżanki teamu – Natalii oraz wiernej kibicki i fotoreporterki Teresy podjechali autem. Wyglądało to jakbyśmy mieli teamowy wóz techniczny na zawody. Na starcie spotkaliśmy się z wracającym do zdrowia Marcinem oraz dwoma nowymi debiutantami w drużynie – Piotrkiem i Jankiem.
Organizator przygotował dobrze znaną wszystkim z zeszłych lat trasę wokół Złotego Stoku. Według zapewnień miała mieć 39,9 km. Według naszych sprzętów pomiarowych – liczników – miała prawie 42 km, ale do tego się już przyzwyczailiśmy. Może wydawać się, że trasa jest krótka ale była za to bardzo treściwa i męcząca. Według Organizatora miała ponad 1500 m przewyższenia a nasze zmyślne urządzenia wskazały równe 1400 m. Kłócić się nie będziemy bo 100 m nie robi różnicy a zmęczyliśmy się solidnie.
Początkowo trasa prowadziła długim podjazdem na Jawornik Mały – 7 km. Stawka się mocno rozciągała dzięki temu na trasie nie panował za duży tłok co umożliwiało skuteczną jazdę. Potem wjazd na techniczego singla gdzie nie każdy zawodnik sobie radził i na dobitkę podjazd na Jawornik Duży. W sumie 9 km trasy zeszło na tych dwóch podjazdach. Na zjeździe do Lutyni na pierwszy bufet nasz debiutant Janek miał defekt – rozerwał oponę. Chciał ją naprawić i kontynuować wyścig ale niestety uszkodzenia było na tyle poważne, że nie dało się nic z tym zrobić. Szkoda ponieważ do tego momentu jechał koło 60 miejsca open! Trochę wcześniej Marta miała defekt – zerwała łańcuch ale szybko się z tym uporała i zaczęła odrabiać straty.
Potem rozpoczął się podjazd na górę Borówkową. Tam defekt złapał Wojtka – łańcuch spadł za kasetę i tak się zakleszczył, że uporanie się z tym zajęło około 8 minut. Defekt ten spowodował, że dodatkwo nie mógł korzystać z „młynka” co przy tych podjazdach bardzo się przydawało. Defekty motywują i kolejna pogoń za straconymi pozycjami została podjęta przez naszych zawodników. Zjazd z góry Borówkowej do najłatwiejszych nie należy, dodając jeszcze jego długość – około 3 km – każdy kto go zjedzie to cieszy się, że już jest koniec. Na trasie jak zwykle Teresa uwiecznia na kamerze nasze wyczyny i gorąco nas dopinguje za co serdecznie dziękujemy.
Po zjeździe nie ma chwili wytchnienia i rozpoczynamy kolejną wspinaczkę. Za szczytem czeka na nas fantastyczny, szybki zjazd do mety. Wbrew pozorom łatwo nie jest bo przy prędkościach w granicach 60 km/h trzeba być bardzo czujnym i jeszcze bardziej uważać na zakrętach aby ich nie „przestrzelić”. Dodatkowy smaczkiem był rywalizacja Grzesia na finiszu z zawodnikami z którymi się tasował całą trasę. Grześ wyszedł z tej rywalizacji zwycięsko.
Na metę dotarliśmy prawie wszyscy. Jak już wspomniałem Janek miał defekt nie do naprawienia i debiutu nie zaliczy do udanego ale wierzymy, że w Wałbrzychu będzie już wszystko w porządku. Sukcesem i dobrym zwiastunem na przyszłość jest wynik Marcina który w swojej kategorii M4 zajął 4 miejsce. Serdeczne gratulacje od całego Teamu !!! Jeśli wróci do formy i treningów z pełnym obciążeniem i otrzyma swój upragniony rower startowy to aż się boję co się będzie działo.
Zwyciężył niepokonany jeszcze w tym sezonie Mateusz Zoń z Kross Racing Team. Co więcej, aż 10 zawodników uzyskało czas poniżej 2 godzin. Świadczy to o coraz wyższym poziomie rywalizacji na dystansie Mega.
Wyniki:
1. Mateusz Zoń M2-1 1:53:10,2 Kross Racing Team
2. Lary Zębatka M3-1 1:55:41,0 VELONEWS.PL NIEPOKONANI UVEX
3. Dariusz Poroś M3-2 01:56:28.5 MTB Votum Team Wrocław
…
92. Marcin Reczyński M4-4 2:22:43,7 KSPO Kraków Racing Team
203. Wojciech Bukowiecki M2-79 2:47:48,9 KSPO Kraków Racing Team
321. Grzegorz Tympalski M4-45 3:09:02,1 KSPO Kraków Racing Team
342. Marta Ryłko K2-10 3:14:45,1 KSPO Kraków Racing Team
376. Tomasz Markiewski M2-111 3:22:19,7 KSPO Kraków Racing Team
412. Alan Goss M2-119 3:31:49,8 KSPO Kraków Racing Team
416. Piotr Cisowski M4-63 3:33:08,4 KSPO Kraków Racing Team
DNF Janek Szczepański
CRACOVIA LOUDER XC – wiosenny wyścig MTB
W dzisiejszym „CRACOVIA LOUDER XC – wiosenny wyścig MTB” wystartowali Marta i Alan.
Trasa wyglądała mniej więcej tak: http://www.bikemap.net/route/1520204/
Trasa bardzo ciekawa, wyścig rozegrany był w formule XCO.
W Kategorii M2 do przejechania było 5 okrążeń, w K Open – 4.
Marta zajęła 2 miejsce, Alan z powodu kontuzji nie ukończył wyścigu.
#1 Murowana Goślina
Na niedzielę w Murowanej zapowiadano deszcz i mżawkę. Niestety sprawdziły się prognozy a w dodatku wiał mocny i porywisty wiatr znacznie wychładzając nasz rozpalone od pedałowania mięśnie. Dojazd do Poznania nie obył się bez wrażeń. Najpierw mega wypadek na A4 niestety z skutkiem tragicznym. Udało się uciec z autostrady i kontynuować podróż. Niestety we Wrocławiu jeden z naszych Teamowozów został rozbity. Zapowiadało się cudnie. Zorganizowana ekipa – Grześ i Alan pospinali bagażnik tak, że można było jechać dalej. Nocowaliśmy w Pacholewie – sprawdzony nocleg, fajne warunki. Mamy nadzieję, że na następny maraton w tej okolicy wrócimy do Wielkopolskiej Agroturystyki.
Start odbył się punktualnie o godzinie 11:00. Kasia jechała z II sektora, Marta i Wojtek startowali z III sektora, Grześ okupował VI a Tomek i Alan jechali z V. Start poszedł szybki i sprawny. W przedniej części licznego peletonu nie było zatorów natomiast Tomek z Alanem donoszą, że w drugiej części stawki było gorzej i dużo osób biegało a nie jeździło. Organizator stanął na wysokości zadania i zgodnie z obietnicą zmienił już dobrze znaną trasę Murowanej. Dodając odcinek nadwarciański trasa zyskała na atrakcyjności. Także sekcja XC na górze Dziewiczej w odwrotnym kierunku robiła swoje miażdżąc co poniektórych po przebyciu już 50 km. Oczywiście trasa miała mieć 73 km ale w „Golonkokiometrach” i nasze liczniki wskazały 76 km. Pomimo, że trasa była łatwa technicznie, zarówno dystans jak i to że jest to początek sezonu zrobiły swoje. Nikt nie przyjechał wypoczęty. Każdy dał z siebie maksymalnie ile mógł, nawet jeśli nie jechał na swoim rowerze. Niektórzy z nas musieli skorzystać z rowerów zastępczych dostarczonych przez nasz serwis. Ale jak wiadomo nie od dziś, że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Z rowerami jest tak samo i na swoim się jeździ najfajniej. Miejmy nadzieję, że przed kolejną edycją w Złotym Stoku wszystko będzie już w porządku.
Duże podziękowania dla naszego drużynowego paparazzi – Teresy za doping i wsparcie na trasie 🙂
Z niecierpliwością czekamy na Złoty Stok, miejmy nadzieję w większym składzie. Marcin i Piotrek niestety nie mogli wystartować z powodu kontuzji.
Alan i Wojtek
We Francuskich Alpach…
Jeśli ktoś wybiera się na rower we Francuskie Alpy, planując jeździć na szosie i na góralu, możemy polecić sprawdzone miejsce. Spędziliśmy z Frytą prawie tydzień na kempingu „Le Plan” w miejscowości Allemont. Kamping jest porządny i tani, a przede wszystkim wszędzie z niego blisko. A może bardziej wszędzie z niego po drodze… bo bliskość jest tam względna.
Na pierwszy ogień poszedł podjazd pod Alpe d’Huez. W kolejnych dniach zdobyliśmy Col du Lautaret, Col du Glandon oraz Col de la Croix de Fer.
Zaraz przy kempngu znajduje się przystanek z którego regularnie odjeżdża autobus do stacji Oz en Oisans. Autobus jesy bezpłatny i ma dużą przyczepę na rowery. Oz to spora stacja z której dzięki wyciągom można dostać się w wiele wysokich miejsc.. W ośrodku wyznaczonych jest dużo tras rowerowych. Większość z nich to jednak trasy zjazdowe bądz enduro.
Naszym celem był zjazd z górującego nad Alpe d’Huez Pic Blanc (3300 m.n,p.m) trasą downhillowego maratonu Megavalanche. Co prawda nasze rowery nie są do takich zjazdów stworzone i nieźle nas wytrzepało ale dalismy radę:)
W ostatni dzień naszego pobytu w Oz odbywał się Puchar Francji w DH, Trial i 4X wiec mieliśny okazję zobaczyć profesjonalistów w akcji.
Tour de France
Tak się złożyło, że 23 lipca byliśmy z Frytą w okolicy Grenoble. Wcześnie rano, jadąc z Valence w stronę Les Deux Alpes mijały nas sznury kamperów. To kibice, którzy dzień wcześniej szczelnie wypełnili podjazd z Bourg d’Oisans do Alpe d’Huez. Za Bourg d’Oisans na asfalcie zaczeły pojawiać się napisy dopingujące kolarzy. Droga pięła się w górę a my zaczeliśmy kojarzyć miejsca, które dzień wcześniej widzieliśmy oglądając relacje z 19 etapu Touru.
Do Les Deux Alped jechaliśmy na narty, ale mieliśmy plany związane z drogą powrotną. Dzisiaj był przecież przedostatni etap TdF.
Wczesnym popołudniem byliśmy już w Vizille – najbardziej oddalonej od Grenoble miejcowości na trasie dzisiejszej próby czasowej. Kibiców było tam sporo ale i tak udało nam się z bliska zobaczyć całą czołówkę Tour de France:)