#10 Istebna

Po raz ostatni w tym sezonie spotkaliśmy się na starcie serii Garmin Powerade MTB Maraton 2012. Nasza ekipa stawiła się w komplecie – 9 osób. Po raz pierwszy w tym sezonie byliśmy w pełnej obsadzie. Finału nikt nie odpuścił, a co poniektórzy Zawodnicy mocno pozmieniali swoje plany zawodowe by móc wystartować w finale. Istebna powitała nas pogodą sprzyjająca do ścigania a każdy Zawodnik naszej drużyny miał w głowie pojechać na 110% swoich możliwości. Na nic analizy i wieczorne kalkulacje, drużyna ustaliła, że każdy ma jechać po swoje. Organizator postawił na sprawdzone rozwiązanie i powtórzył trasę z zeszłego sezonu. Nikt nie miał o to pretensji czy uwag, że nie ma nic nowego. Trasa jest znamienita i należy ją stawiać za przykład dobrze ułożonej trasy do ścigania!!!

Prawie 54 km ścigania na dystansie mega i ponad 1800 m przewyższenia mogły zwiastować spokojny początek ale nie na koniec sezonu. Od samego startu poszło takie tempo, że nogi puchły od samego patrzenia na pulsometr! Najszybszy start w sezonie. Po wjeździe w teren stawka zaczęła się mocno rozciągać i na pierwszym zjeździe było już luźno, nie znaczy, że wszyscy uciekli. To tu to tam ktoś kogoś wyprzedzał albo był wyprzedzany. Każdy na początku ma „świeżość” i stara się znaleźć jak najlepsze miejsce dla siebie w peletonie. Notabene cała trasa jest tak skonstruowana, że nie ma problemu z wyprzedzaniem. Największym smaczkiem jest podjazd na Ochodzitę – tam rozstrzygają się miejsca i ustalana jest kolejność. Marcin który za punkt honoru postawił sobie „objechanie” Janka niestety nie doszedł go na kultowym asfalcie. Janek zrzucił zębatkę niżej i wypruł pod górę jakby miał jakiś silniczek elektryczny. Wojtek toczył dzielne boje z zawodnikami z I-Sport aby na koniec sezonu przypieczętować przewagę nad druga krakowską drużyną. W dalszej części stawki toczyły się pojedynki wewnątrz drużynowe. Grześ odpierał ataki goniącego go Piotrka, a Marta i Tomek jechali swoje. Choć Tomek wytrwale próbował dogonić Martę, ta się jednak nie dała wyprzedzić. Szczęścia nie mieli niestety Kasia i Alan. Naszej liderce pękł hak i niestety nie było możliwości naprawienia go. Co więcej, Kasia chciał zmierzyć się z najmocniejszymi zawodniczkami, m. in. Olą Dubiel i zobaczyć jak jest między nimi różnica. Cóż, los czy też pech chciał inaczej a rozczarowanie z nie udanego startu było jeszcze większe. Natomiast Alan może mówić o mega pechu w tym sezonie. Co maraton to jakieś problemy ale złapanie 4 kapci to już armagedon i apokalipsa. Po wymianie dętek, proszeniu o nowe i łataniu starych postanowił nie kontynuować tej farsy i zrezygnował z dalszej jazdy. Nikt się temu nie dziwi bo są granice cierpliwości choć jego wytrwałość zasługuje na słowa uznania.

Końcówka trasy pomieszał szyki Jankowi. Złapał kapcia i z 27 miejsca open spadł na 41 pozycję. Wynik nie jest zły ale Janek nie był usatysfakcjonowany do końca. Defekt kolegi z drużyny wykorzystał Marcin. W końcu prześcignął Janka i po raz kolejny pokazał klasę w swojej kategorii wiekowej zajmując drugie miejsce w M4. Po maratonie powiedział: „Wygrana z Jankiem się nie liczy bo był defekt ale w przyszłym sezonie na pewno go objadę”. Wojtek ku uciesze tłumu na samym finiszu zaliczył spektakularną glebę na sekcji „korzennej”, 200 m przed metą. Potem powiedział: „Chcieli igrzysk to dostali”. Krew się na szczęście nie polała ale jego rower trochę ucierpiał. Reszta ekipy dojechał bez większych przygód za to w dobrych humorach. Na koniec sezonu co poniektórzy raczyli się złotym napojem chmielowym i oklaskiwali zwycięzców poszczególnych kategorii a niektórzy z naszej ekipy znaleźli się w gronie oklaskiwanych… ale o tym później w podsumowaniu sezonu.

Do zobaczenia w kolejnym sezonie !!!

Nasze wyniki:
Marcin Reczyński 38/2 M4 3:12:39
Janek Szczepański 41/17 M2 3:13:25
Wojtek Bukowiecki 80/32 M2 3:28:29
Grzegorz Tympalski 264/42 M4 4:22:54
Piotr Cisowski 290/49 M4 4:29:27
Marta Ryłko 308/12 K2 4:33:57
Tomek Markiewski 333/99 M2 4:39:59
Kasia Machalica, Alan Goss – DNF

#9 Piwniczna Zdrój

Nasza ekipa po raz 9 w tym sezonie stawiła się na zawodach z cyklu Garmin Powerade MTB Maraton. Tym razem zawody odbyły się w Piwnicznej, a start był zlokalizowany na podjeździe w okolicy Obidzy. Start podjazdem ciągnął się aż na Wielki Rogacz. Takie rozwiązanie ustawiło od razu całą stawkę. Za szczytem czekał bajeczny zjazd do Rytra. Na forum część osób narzekała, że zjazdy łatwe, szutrowe, takie, śmakie i owakie. Życie pokazało co innego. Łatwo nie było, a trzeba zaznaczyć, że pogoda była wyborna i było sucho. Aż strach się bać co by się działo, kiedy byłoby ślisko i mokro. Na pierwszym zjeździe w kilku miejscach trzeba było się wykazać niezłą techniką i refleksem. Na przykład podczas zjazdu Wojtek był świadkiem nieprzeciętnej gleby jednego z zawodników (na szczęście nic mu się nie stało) a sam potem już na „łatwych” szutrach pozbierał kamyczki lewym bokiem przejeżdżając przez podwórko jakiś lokalesów. Niestety zdarzyły się i poważniejsze wypadki w tym miejscu – zawodniczkom Gomoli, bo o nich mowa życzymy szybkiego powrotu do zdrowia.

Następnie Organizator poprowadził nas na Przechybę mega długim podjazdem – trochę ponad 10 km i ponad 800 m w pionie. Początek nie był straszny, ale z każdym kilometrem robiło się ciężej. Potem w nagrodę szybki szutrowy zjazd z lekką dawką techniki w początkowych odcinkach, a potem kto miał większy blat, to uciekał. Tak po kolei na tym zjeździe uciekali, Janek i goniący go zaciekle Marcin, Wojtek goniący za różnymi zawodnikami i uciekający przed ekipą z I-Sport.pl. Kasia uciekająca pozostałym zawodniczkom płci pięknej. Grześ, Tomek i Alan, który cały czas myślami był przy zjeździe, będąc jeszcze na podjeździe.

Po 3 bufecie i szutrowych autostradach czekał na nas jeszcze jeden podjazd, nie tak długi jak poprzedni, ale ze względu na tempo i kilometry w nogach do najłatwiejszych nie należał. Zwłaszcza, że dość mocno zawiewało, co nie ułatwiało jazdy. W nagrodę mega techniczny zjazd singlem po kamieniach i stromych zboczach, a na sam koniec finisz pod górę – jak na wielkich Tourach! Na mecie kolejno zameldowali się: Janek, Marcin, Wojtek, Kasia, Grześ, Tomek i Alan.

Trasa była, ciekawa i urozmaicona. Pogoda była łaskawa, więc było szybko. Podczas deszczu lub mokrej nawierzchni trzeba by się naprawdę spiąć, żeby nie było jakiś przygód. Dzięki takiej konfiguracji trasy i sprzyjającym warunkom nasza drużyna w tej edycji zdobyła ponad 1400 pkt. do klasyfikacji drużynowej na dystansie Mega. Jest to nasz rekord. Co więcej, Kasia zajęła pierwsze miejsce open wśród kobiet (i co logiczne w K2) a Marcin wygrał kat. M4. Dwa pudła nasze. Oby tak dalej !!! Czekamy na finał.

Dziękujemy wszystkim fotografom za zdjęcia i ich udostępnienie w publicznych galeriach, było tego na prawdę mnóstwo. Zaszczytny tytuł „Miss obiektywu” wędruje do Tomka. Na każdym zdjęciu uśmiech i pozdrowienie a ilość fotek na które się załapał to chyba odrobił za cały sezon 🙂

Nasze wyniki
Janek Szczepański 24/12 M2 2:53:58
Marcin Reczyński 29/1 M4 2:56:58
Wojtek Bukowiecki 55/23 M2 3:10:25
Kasia Machalica 82/1 K2 3:23:06
Grześ Tympalski 160/32 M4 4:00:32
Tomek Markiewski 216/62 M2 4:37:39
Alan Goss 230/65 M2 4:54:16

#8 Zawoja

Już po raz ósmy nasza ekipa stawiła się na starcie Garmin Powerade MTB Maraton. Tym razem jechaliśmy w składzie: Kasia, Janek, Grześ, Tomek, Piotrek i Wojtek. Trasa była nowością w tym cyklu, ale jeśli ktoś startował 5 sezonów temu w innym cyklu mógł znaleźć wspólne elementy. Ci, którzy nie mieli takiej okazji zostali wzięci z zaskoczenia – trasa była naprawdę zacna!

Obfitowała w techniczne podjazdy oraz takie, na których liczyła się równa praca obu nóg – coś dla osób, które lubią rytmiczne podjazdy o średnim nachyleniu. Zjazdy były także przednie i pomimo fatalnych warunków atmosferycznych były w 100% zjeżdżalne. Nie przekombinowane, w wielu miejscach wymagających na prawdę dużych umiejętności technicznych, ale dające mnóstwo frajdy. Pogoda dodała tylko uroku trasie podnosząc poziom jej trudności do maksimum i dodając jej aurę tajemniczości. W tej mgle można było się pogubić.

Janek miał nogę ze stali i gorące udo dzięki czemu prawie udało mu się wejść do pierwszej 20 open! Zabrakło niecałe 8 sek. Do szerokiego pudła w kategorii zabrakło 1,5 minuty. Drugi z naszej ekipy na mecie zameldował się Wojtek, który całą trasę toczył pojedynek z Tomkiem Teperem z I-Sport.pl. Efektem tego była wywrotka z ekwilibrystycznym lotem po śliskiej trawie, szalona pogoń za Tomkiem, a na samym końcu finisz w kilkuosobowej grupie. Wojtkowi udało się wyprzedzić kolegę na przedostatniej prostej. Kasia na mecie zameldowała się jako trzecia, a druga w kategorii K2 – i to jest prawdziwe mistrzostwo świata. Pęknięty hak przerzutki, pomoc Grzegorza, skuwanie łańcucha i ogień na tłoki. Kasia pomimo postoju odrobiła kilka (jak nie kilkanaście pozycji) w peletonie co dało po raz kolejny doskonały wynik. Jeszcze raz brawa i szacun! Grześ jako czwarty na mecie ale jako pierwszy do nagrody fair play. Nie dość, że pomagał Kasi to, jeszcze ratował innych zawodników dętką, pompką i innymi szpargałami. Brawo za postawę! Piotrek z Tomkiem toczyli między sobą pojedynek, ale wygląda na to, że Piotrek jest jak wino – czym starszy (czyt. bardziej objeżdżony) tym lepszy. Kontrolował poczynania Tomka na trasie i cały czas jechał przed nim z bezpieczną przewagą. Choć analiza pozycji sugeruje, że gdyby dystans był dłuższy to nie wiadomo czy Tomek nie wyprzedziłby Piotrka. Będą mieć szansę jeszcze się razem pościgać.

Reasumując – trasa na prawdę fajna, urozmaicona, a co najważniejsze bardzo PŁYNNA! Mimo złej aury sprawiła dobre wrażenie. Sądzę, że Organizatorzy projektując takie trasy idą w dobrą stronę i wpisują się w zasadę złotego środka. Bez przesady co do trudności, ale swoje umiejętności można było rzetelnie zweryfikować – zarówno kondycyjne jak i techniczne. Brawo! Dla nas ten start jako drużyny także był udany ponieważ poprawiliśmy słabsze wyniki drużynowe z innych maratonów i jak na razie ten jest liczony do generalki… mamy nadzieję, że uda nam się utrzymać dobrą pozycję.

Wyniki:
Janek Szczepański 21/8 M2 3:01:00
Wojtek Bukowiecki 56/22 M2 3:19:06
Kasia Machalica 154/2 K2 4:09:51
Grześ Tympalski 162/30 M4 4:12:47
Piotr Cisowski  198/37 M4 4:28:50
Tomek Markiewski 232/64 M2 4:52:46

#7 Korbielów

Za nami już 7 edycja tegorocznego Powerade MTB Maraton. Tym razem na tapetę poszedł Korbielów. Okolice znane choć trasa nowa. Ciekawostką jest to, że została zaprojektowana przez lokalnego proboszcza. Pasjonata rowerów i MTB. Widać, że Ksiądz Proboszcz zna się na rzeczy i rozumie idee przyświecające Grzegorzowi Golonko i ułożyli trasę naprawdę zacną. Obfitującą w trudne, techniczne podjazdy, wymagające do tego mnóstwo siły oraz zjazdy nie pozwalające odpocząć nawet na sekundę. Pokonanie ostatniego zjazdu po kamieniach i głazach – zwanych pieszczotliwie Rock Gardenem – odcisnęło piętno na psychice wielu zawodników. Trasa ta pretenduje do zdecydowanie najtrudniejszych i najambitniejszych w tym sezonie.

Nasza ekipa rozpoczęła start w składzie: Kasia, Marta, Janek, Marcin, Tomek i Wojtek. Pomimo wielu trudności technicznych i  niebezpiecznych momentów dotarliśmy do mety wszyscy. Choć nie zaliczymy tego występu do bardzo udanego… z wyjątkiem niezawodnych dziewczyn. Mimo wszystko wynik drużynowy nie jest zły i wskakujemy na 5 miejsce w generalce. Pytanie czy uda nam się je utrzymać do końca sezonu? Byłoby wspaniale.

Kasia odnajdywała satysfakcję w technicznych zjazdach czym wprawiała niejednego zawodnika płci męskiej w zakłopotanie raz po raz ich mijając prosząc o lewą tudzież prawą wolną. Marta dzielnie ją ścigała zajmując miejsce tuż za podium. Podziękowania należą się Markowi Bąkowi, który pomógł jej uporać się z kapciem złapanym na kamienistym zjeździe przed Rysianką. Panowie też nieźle sobie radzili ale do czasu. Marcin debiutował na nowo poskładanej maszynie startowej. Pech chciał, że pękło mu jarzemko i musiał kończyć wyścig na stojąco. Ma gość powera bo pokonał ponad pół trasy w ten sposób. Żal był tym większy, że Marcin jechał w ten dzień wspaniale i mówił, że do defektu jechał z grupie osób które są zawsze sporo przed nim. Janek jak zwykle na swoim niezłym poziomie pomykał aż do złapania kapcia… a potem zaraz drugiego. Nieoczekiwanie najlepiej jadącym zawodnikiem został Wojtek ale tego dnia okazało się, że maraton go przerósł. Po 3,5 h jazdy zabrakło prądu w nogach i dobra pozycja wraz z wynikiem zaczęły odjeżdżać niczym rozpędzony TGV. Długie podróże z wakacji tuż przed maratonem nie służą formie. Janek po defektach, eskortował Kasię i na ostatnim zjeździe doszli Wojtka mijając go ja przeładowaną furmankę… żeby nie pisać inaczej. Tomek też miał problemy kondycyjne ale zaczęły się one na wcześniejszym etapie, koło 30 km. Do tego momentu jechało mu się całkiem dobrze i czerpał pełną satysfakcję z uroków trasy. Szczęśliwie pomimo wszelkich problemów wszyscy dotarli do mety cali i zdrowi, choć niektórzy obici. Wojtek na pięknym singlu zwiedzał okoliczną skarpę… a rower razem z nim.

Maraton, co by nie mówić czy komuś pasował – Kasia, czy nie – Wojtek, pokazał że w Polsce da się zrobić naprawdę trudną trasę pod względem kondycyjnym jak i technicznym. Co więcej, trasa była stosunkowo płynna. Warunkiem czerpania satysfakcji z takiej trasy jest dobre przygotowanie techniczno – fizyczne. Mamy nadzieję, że jeszcze nie raz seria Powerade MTB Maraton zawita w tamte okolice. Co więcej, każdy w tej serii znajdzie coś dla siebie, od tras łatwiejszych po te ultra wymagające jak Korbielów. I za to lubimy ten cykl, że każdy ma się gdzie wykazać.

Nasze wyniki
Janek Szczepański – 82 open/M2 38
Kasia Machalica – 85 open/K2 1
Wojtek Bukowiecki – 88 open/M2 39
Marcin Reczyński – 107 open/M4 14
Marta Ryłko – 194 open/K2 4
Tomek Markiewski – 299 open/M2 82

#6 Ustroń

Nasza ekipa stawiła się w licznym gronie na trasie w Ustroniu. Kasia, Marta, Janek, Marcin, Piotrek, Alan, Tomek i Wojtek powalczyli na trasie która miała ponad 46 km i prawie 2000 m przewyższenia.  Jak na dystans mega to niemało. Zabrakło tylko Grzesia ale może uda się na jakimś maratonie w tym sezonie stawić się w pełnej krasie na zawodach. Dzień zapowiadał się bardzo dobrze a skończyło się jeszcze lepiej.

Peleton wystartował jak zwykle punktualnie o 11 ale zaraz na samym początku musiał się zatrzymać, ponieważ zamknięto przejazd kolejowy. Doszło do wymieszania sektorów i trzeba było się rozglądać kto gdzie jest i kogo ma pilnować. Ci co zyskali wyższe miejsca i tak zaraz na podjeździe znaleźli się tam gdzie ich miejsce. Pierwszy podjazd rozciągnął mocno stawkę. Łatwo nie było bo stromo pięliśmy się w górę. Początek znany z poprzednich edycji. Natomiast druga część trasy to miks szlaków serwowanych z Istebnej z przed 4-5 sezonów oraz z poprzednich edycji MTB Trophy. Organizator został zmuszony do zmiany ostatecznego przebiegu trasy i dołożono kilka km oraz metrów w pionie ale dodało to tylko okazji do poprawienia pozycji.

Trasa obfitowała w bardzo szybkie, nie koniecznie techniczne zjazdy po dużych i luźnych kamieniach. Trzeba było bardzo uważać, żeby nie złapać kapcia. Co po niektórzy zawodnicy z naszego teamu – Wojtek, nie patrzący po czym jeździ – zjeżdżali tak szybko, że pokrzywili obręcze, o dziwo nie łapiąc kapcia. Natomiast szkoda Marcina, który jechał po wynik życia! Na ostatnim zjeździe złapał aż trzy kapcie. Mimo tego osiągnął super wyniki i coraz wyżej pnie się w klasyfikacji generalnej.

Nasze dziewczyny jak zwykle pojechały na pierwszoligowym poziomie – Kasia zajęła drugie miejsce w K2, pomimo poważnego upadku pod koniec wyścigu. Marta była piąta. Pierwsza zawodniczka była poza zasięgiem – Katarzyna Solus – Miśkowicz. Klasa sama w sobie 18 pozycja open. Godnym odnotowania jest także wynik Janka i Wojtka – odpowiednio 32 open i 55 open. Dla Wojtka to wynik życia w tym cyklu z czego się bardzo cieszył. Marcin zajął drugie miejsce w M4 choć na jego wynik miały wpływ kapcie – jak sam powiedział: „Mogłem objechać Janka”. Alan po problemach z pękającym łańcuchem dotarł na metę mocno zmęczony nie tylko upałem ale i naprawami, Tomek nie ukończył zawodów z powodów odcięcia prądu. Jak później mówił, mało lub wręcz brak treningu i mało snu dają znać. Choć dla wtajemniczonych to zrozumiałe… Rodzina Tomka się powiększyła – serdecznie gratulujemy – i ma dodatkowe obowiązki. Noce zrobiły się dla niego dłuższe.

Nasze wyniki
Janek Szczepański – 32 open/M2 20
Marcin Reczyński – 44 open/M4 2
Wojtek Bukowiecki – 55 open/M2 33
Kasia Machalica – 104 open/K2 2
Marta Ryłko – 175 open/K2 5
Piotr Cisowski – 210 open/M4 37
Alan Goss – 330 open/M2 96
Tomasz Markiewski – DNF

#5 Stronie Śląskie

Trasa maratonu średnio ciekawa za to wyniki drużynowe świetne! Kasia stanęła dzisiaj na najwyższym stopniu podium w kategorii K2, Marcin był drugi  w M4 i 30 OPEN, Janek był 14 w M2 i 23 OPEN, Marta wskoczyła na ostatnie miejsce szerokiego podium w K2 a Piotrek zmieścił się w pierwszej 40 w swojej kategorii.

Po 5 maratonach, nasza drużyna plasuje się na 7 miejscu w klasyfikacji generalnej drużyn na MEGA. Czy będziemy w stanie utrzymać lub nawet piąć się dalej w górę w drugiej części sezonu? Wierzymy że tak, choć kolejne drużyny są tuż tuż.

#4 Karpacz

Nasi zawodnicy stawili się w tym sezonie już po raz czwarty na trasach Garmin Powerade MTB Maraton. Tym razem wystawiliśmy prawie najmocniejszy skład na mega: Kasia, Marta, Marcin, Wojtek, Grześ, Alan. Prawie najmocniejszy dlatego, że Janek stanowiący o naszej sile punktowania dla drużyny zdecydował się na dystans giga. Od początku sezonu zapowiadał, że w Karpaczu interesuje go tylko ten dystans. Start jego dystansu odbył się później niż zwykle, o 30 min celem uniknięcia kolizji na trasie dystansów giga i mega. Ekipa z niebieskimi nalepkami startowała jak zwykle, punktualnie o 11:00.

Pierwsze sześć kilometrów dla obu dystansów to podjazd, początek asfaltem ale szybko wjeżdżamy w teren i zdobywamy wysokość. Na giga nie było większych problemów na pierwszym zjeździe ale dla zawodników z mega ze względu na ilość zawodników oraz umiejętności pojawił się problemy z przejezdnością. Na szczęście na tym singlu dało się zbiegać obok spokojniej schodzących zawodników. Problem wynikał z tego, że organizatorzy musieli trochę trasę przeprojektować w stosunku do początkowych planów. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo z tym zjazdem można było się zmierzyć drugi raz po objechaniu pętli na Okraj. Prawie 10 km podjazd solidnie rozciągnął i ustawił stawkę. Janek wśród gigowców pierwszy punkt kontrolny osiągnął po nie całej godzinie jazdy. Z naszych zawodników na dystansie mega na pierwszym punkcie kontrolny najszybciej pojawił się Marcin, po 57 min. Potem Wojtek z 8 minutową stratą. Następnie Kasia, za nią Grześ, Marta i na końcu Alan. Niestety miał on pecha na pierwszych kilometrach – zerwał łańcuch. W ferworze walki z defektem zgubił spinkę podczas naprawy i prosił o pomoc innych zawodników. Szczególne podziękowania dla zawodnika, którego numeru Alan zapomniał z wrażenia, za pożyczenie zapasowej spinki. Dzięki temu mógł kontynuować jazdę. Niestety to nie koniec pecha naszych zawodników.

Za pierwszym bufetem czekał na zawodników jeden z najtrudniejszych zjazdów. 2 kilometry jazdy w dół po luźnych kamieniach, strumykach, uskokach i korzeniach. Chyba nikt z nas nie zjechał tego od A do Z. Co rusz trzeba było się podeprzeć lub zeskoczyć z roweru i szybko zbiec kawałek. Zjazd rarytas ale chyba nie dla wszystkich. Po tych atrakcjach każdy czekał na podjazd. Tam szeroko i łagodnie zdobywamy wysokość mijając się z zawodnikami na skrzyżowaniu. Było dużo obaw czy będzie to bezpieczne, czy ktoś się nie pomyli ale organizatorzy świetnie obstawili to miejsce informując wszystkich dokładnie gdzie mają jechać.

Na 25 kilometrze powtórka z rozrywki i pokonujemy zjazd który trzeba było schodzić po pierwszym podjeździe. Wielu się odgrażało, że zjedzie jak będzie luźniej… z obserwacji naszych zawodników okazuje się jednak, że na tak wczesnym etapie obu dystansów niewiele osób ryzykowało i wolało szybko sprowadzać rowery. Od nas zaryzykował Wojtek. Po zbiegnięciu najtrudniejszego fragmentu wskoczył na rower i próbował mknąć w dół. Niestety korzenie chciały inaczej i wysadziły go z roweru przez kierownice. Na szczęście niegroźnie ale pechowo ponieważ złapał „kapcia” oraz, jak się później okazało, skrzywił tarczę w tylnym kole. Na wszystkie naprawy i diagnozę problemów stracił prawie 13 min. W między czasie Kasia go wyprzedziła walcząc zaciekle o czołowe lokaty wśród kobiet. Po naprawach Wojtek rzucił się w pogoń za Kasią, zawodnikami którzy go wyprzedzili i straconym czasem, którego najbardziej było szkoda.

Potem aż do 33 km pokonywaliśmy na przemian trudniejsze i łatwiejsze zjazdy, które były największą atrakcją tej edycji. Od tego momentu pokonujemy fragmenty znane już z poprzednich edycji. Ta część maratonu dla dystansu mega jest zdecydowanie interwałowa, góra – dół, góra – dół. I tak aż do mety. Natomiast przed gigowcami i naszym Jankiem nie lada wyzwanie. Dodatkowy fragment przez Sosnówkę – Podgórzyn – Zachełmie – Przesiekę – Borowice na drogę Chomontową i słynny zielony szlak z telewizorami. Janek stwierdził, że co mniej pokornych trasa szybko weryfikowała. Po pierwsze te zjazdy same w sobie są trudne, a po drugie zawodnicy mieli już w nogach ponad 60 km i jeszcze sporo do końca. Końcówka z agrafkami i zjazdem do mety sprawiła wiele trudności ale niektórym naszym zawodnikom udało się je zjechać w dobrym stylu – Marcin, Kasia, Marta.

Nasza drużyna w tych zawodach spisała się na medal – a nawet dwa! Kasia zajęła 2 miejsce w swojej kategorii, a 3 miejsce open wśród kobiet. Tuż za nią na 4 miejscu była Marta. Wspaniały wynik zaliczył także Marcin zajmując 2 miejsce w swojej kategorii – M4. Janek zajmując 26 miejsce open na giga zadziwił chyba wszystkich – wspaniały wyniki. W kategorii M2 zabrakło mu tylko 57 sek. do 10 miejsca. Reszta pojechała na miarę swoich możliwości choć wynik Wojtka pozostawia trochę do życzenia. Defekt w jego przypadku nie jest usprawiedliwieniem. Po poważnej rozmowie z Team Managerem na pewno zostaną albo już zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski. Alan miał dziś po prostu pecha ale na pewno będzie chciał się odkuć na kolejnych edycjach i liczymy na jego sportową złość.

Na forum po maratonie rozgorzała gorąca dyskusja czy maraton nie był za trudny. Po opadnięciu emocji i chodnej analizie dochodzimy do wniosku, że takie edycje są jak najbardziej potrzebne. Nikt nie twierdzi, że wszystkie takie mają być ale patrząc na całokształt serii Garmin Powerade MTB Maraton to jest ona bardzo wyważona i z założenia wymagająca o czym wprost mówi Organizator – Grzegorz Golonko. Ten cykl nie jest dla wszystkich – albo może i jest ale trzeba się do niego naprawdę sumiennie i należycie przygotować. Jest kilka edycji trudnych i bardzo trudnych ale są też i łatwiejsze. Sądzę, że całe zamieszanie wobec trudności trasy jest nie potrzebne. Od początku było wiadomo jak będzie. Jedyny wniosek z tego jaki można wyciągnąć to, że na pewno trzeba cały czas pracować nad techniką. Zwłaszcza kiedy są tak wspaniałe warunki do jazdy jak w tym roku. Po raz kolejny pogoda dopisała. Mimo trudności technicznych nasi zawodnicy są bardzo zadowoleni a w szczególności Team Manager który jeszcze raz serdecznie gratuluje wszystkim osiągniętych wyników.

Wyniki Giga:
Janek Szczepański 26 open/11 M2 – 5:40:14

Wyniki Mega:
Marcin Reczyński – 53 open/2 M4 – 3:19:59
Wojtek Bukowiecki – 150 open/56 M2 – 3:56:24
Katarzyna Machalica – 160 open/ 2 K2 – 3:59:40
Marta Ryłko – 221 open/ 4 K2 – 4:19:46
Grzegorz Tympalski – 262 open/ 33 M4 – 4:38:03
Alan Goss – 384 open/ 117 M2 – 6:22:17

#3 Wałbrzych

W Wałbrzychu w sobotę odbyła się już trzecia edycja Powerade Garmin MTB Marathon. Stawiliśmy się tam w pięcio osobowym składzie – Kasia, Janek, Tomek i Wojtek byli na miejscu w piątek wieczorem. Transport na miejsce i do Krakowa zapenił nam Maciek z Cyklotrampu za co bardzo dziękujemy. W sobotę na start stawił się jeszcze Piotrek, jak się później okazało jego obecność była kluczowa dla dobrego występu drużyny. Organizator przygotował po raz kolejny trudną trasę – 56 km i prawie 1800 m przewyższenia na dystansie mega.

Start rozpoczął się od rundy honorwej po Wałbrzychu. Pomysł ten wzbudzał wiele obaw i kontrowersji wśród naszych zawodników ale i także wśród wielu innych uczestników zawodów. Jak zwykle miało to swoje plusy i minusy. Jako plus można powiedzić, że była to niebywała atrakcja dla mieszkańców Wałbrzycha oraz promocja kolarstw i tego typu imprez. Minusem było to, że runda ta była niebezpieczna. Po mimo wielokrotnych apeli Organizatora zawodnicy próbowali się wyprzedzać, wywalczyć jak najlepszą pozycję przed startem ostrym. W szczególności zawodnicy klubu Jama Wałbrzych wykazali wysoce nieodpowiedzialnym zachowaniem w peletonie doprowadzając do wielu niebezpiecznych sytuacji swą brawurową jazdą. Inną sprawą jest to że niestety większość uczestników nie posiada na tyle doświadczenia aby jeździć w tak duże grupie a także trochę zbyt szybkie tempo narzucone przez radiowóz prowadzący grupę. Sądzę, że to drugą rzecz da się na pewno poprawić.

Po rundzie honorowej poszedł start ostry, już za miastem. I faktycznie był ostry, czołówka wyrwała bardzo mocno i narzuciła mordercze tempo. Nie po raz pierwszy potwierdzają się opinie iż poziom sportowy poszedł wyjątkowo wysoko w ciągu dwóch ostatnich lat. Przez pierwsze 7 km były mniejsze lub większe podjazdy które miały rozciągać stawkę aż do Małego Jałowca. Potem szybki zjazd i największa atrakcja wyścigu. Przejazd przez zamknięty tunel kolejowy o długości 1600 m. Było to niebywałą atrakcją ale są wielkie wątpliwości co do bezpieczeństwa tego przejazdu, zwyczajnie w tunelu było za mało lamp ustawionych przez Organizatora co powodowało, że zawodnicy mocno zwalniali i tworzyły się mini korki a tempo strasznie spadało. Na dobitkę po wyjeździe z tunelu był podbieg na wał gdzie niestety w dalszej części stawki tworzyły się korki i traciło się sporo czasu a czołówka odjeżdżała. Jest to nie bez znaczenia ponieważ punkty wyliczane są na podstawie właśnie straty czasowej do zwycięzcy w poszczególnych kategoriach.

Potem trasa prowadziła męczącymi podjazdami i zjazdami aż do Jeleńca. Tam czekała na nas kolejna „atrakcja” podejście na szczyt góry Jeleniec. Niestety togo nie dało się podjechać za żadne skarby. Z założenia trzeba było tam dreptać. Potem zjazd singlem po bardzo wąskich ścieżkach gdzie trzeba było przeprawiać się przez powalone drzewa. Co sprytniejsi technicznie i odważniejsi przejeżdżali nie patrząc na to czy blatem od korby zawadza się o zwalone drzewo. Za szczytem było kilka technicznych zjazdów na których można było się wykazać umiejętnościami. Szybkie szutry też wymagał nie lada umiejętności wchodzenia w zakręty na sporej prędkości bez utraty przyczepności i przestrzelenia zakrętu – Wojtek zwiedzał okoliczne krzaki aż cztery razy. Po pokonaniu technicznej sekcji była mijanka zjazdem którym wcześniej podjeżdżaliśmy. Było to kolejny mankament tej trasy – taka konfiguracja aż prosiła się aby doszło do niebezpiecznej sytuacji. Na szczęście ekipa Organizatora starała się maksymalnie zabezpieczyć ten fragment a na przyszły rok po krytycznych uwagach na ich formę zapowiedzieli że ułożą trasę w sposób bardziej optymalny. Nasza drużyna jest w tej kwestii bardzo zgodna i na to liczy.

Po bezpiecznym minięciu tej mijanki z zawodów musiał wycofać się Tomek z powodów zdrowotnych. Właśnie w tym momencie obecność piątego na starcie, który się zdecydował pojechać z nami w ostatniej chwili była kluczowa. Dzięki temu, że nie jechaliśmy „gołą” czwórką – taka jest wymagana minimalna ilość zawodników do punktowania w pełnym składzie – to mogliśmy dobrze wypaść i awansowaliśmy, na razie, na 11 miejsce w klasyfikacji drużynowej. Miejmy nadzieję, że utrzymamy lokatę w pierwszej piętnastce do końca sezonu.

Po pokonaniu najwyższego punktu na trasie i minięciu trzeciego bufetu po ciężkim podjeździe jechaliśmy pięknym trawersującym single trackiem pod szczytem Wawrzyniaka i Jałowca. Ścieżka miała aż  4 km długości. Potem wydawałoby się, że dojazd do mety to formalność ale „układacze” trasy zafundowali jeszcze kilka krótkich acz srogich podjazdów w połączeniu z kilkoma technicznymi sekcjami przeplecionymi bardzo szybkimi zjazdami z ostrymi zakrętami o 90 stopni.

Trasa była bardzo wymagająca. Przede wszystkim kondycyjnie ale mogła sprawić także wiele trudności technicznych. Na szczęście dopisała na pogoda, było sucho i nie padało co znacząco obniżyło przewidywany poziom trudności technicznych. Gdyby padał deszcz to aż strach się bać co by mogło się tam dziać.

Na dystansie mega klasę pokazał Mateusz Zoń z Kross Racing Team zwyciężając po raz trzeci z rzędu. Wynik Janka mógłby być jeszcze lepszy ale niestety na trasie miał defekt. Pękł mu łańcuch ale na szczęście poradził z nim sobie i kontynuował zawody.

Wyniki
1/1 M2 Mateusz Zoń Kross Racing Team 2:39:21

77/41 M2 Janek Szczepański 3:20:27
115/51 M2 Wojciech Bukowiecki 3:31:19
249/7 K2 Kasia Machalica 4:18:12
305/38 M4 Piotr Cisowski 4:38:42
DNF Tomasz Markiewski

#2 Złoty Stok

5 maja po długim weekendzie i ciężkich treningach z mniejszymi lub większymi atrakcjami nasza drużyna, w prawie pełnym składzie, stawiła się w Złotym Stoku na drugiej edycji Garmin Powerade MTB Maraton. Część ekipy przyjechał już dzień wcześniej i nocowała w sprawdzonym OW Tęcza, 6 km od startu.

Marta, Alan, Grześ, Wojtek przyjechali na start na rowerach a Tomek w wozie technicznym wraz z asystą koleżanki teamu – Natalii oraz wiernej kibicki i fotoreporterki Teresy podjechali autem. Wyglądało to jakbyśmy mieli teamowy wóz techniczny na zawody. Na starcie spotkaliśmy się z wracającym do zdrowia Marcinem oraz dwoma nowymi debiutantami w drużynie – Piotrkiem i Jankiem.

Organizator przygotował dobrze znaną wszystkim z zeszłych lat trasę wokół Złotego Stoku. Według zapewnień miała mieć 39,9 km. Według naszych sprzętów pomiarowych – liczników – miała prawie 42 km, ale do tego się już przyzwyczailiśmy. Może wydawać się, że trasa jest krótka ale była za to bardzo treściwa i męcząca. Według Organizatora miała ponad 1500 m przewyższenia a nasze zmyślne urządzenia wskazały równe 1400 m. Kłócić się nie będziemy bo 100 m nie robi różnicy a zmęczyliśmy się solidnie.

Początkowo trasa prowadziła długim podjazdem na Jawornik Mały – 7 km. Stawka się mocno rozciągała dzięki temu na trasie nie panował za duży tłok co umożliwiało skuteczną jazdę. Potem wjazd na techniczego singla gdzie nie każdy zawodnik sobie radził i na dobitkę podjazd na Jawornik Duży. W sumie 9 km trasy zeszło na tych dwóch podjazdach. Na zjeździe do Lutyni na pierwszy bufet nasz debiutant Janek miał defekt – rozerwał oponę. Chciał ją naprawić i kontynuować wyścig ale niestety uszkodzenia było na tyle poważne, że nie dało się nic z tym zrobić. Szkoda ponieważ do tego momentu jechał koło 60 miejsca open! Trochę wcześniej Marta miała defekt – zerwała łańcuch ale szybko się z tym uporała i zaczęła odrabiać straty.

Potem rozpoczął się podjazd na górę Borówkową. Tam defekt złapał Wojtka – łańcuch spadł za kasetę i tak się zakleszczył, że uporanie się z tym zajęło około 8 minut. Defekt ten spowodował, że dodatkwo nie mógł korzystać z „młynka” co przy tych podjazdach bardzo się przydawało. Defekty motywują i kolejna pogoń za straconymi pozycjami została podjęta przez naszych zawodników. Zjazd z góry Borówkowej do najłatwiejszych nie należy, dodając jeszcze jego długość – około 3 km – każdy kto go zjedzie to cieszy się, że już jest koniec. Na trasie jak zwykle Teresa uwiecznia na kamerze nasze wyczyny i gorąco nas dopinguje za co serdecznie dziękujemy.

Po zjeździe nie ma chwili wytchnienia i rozpoczynamy kolejną wspinaczkę. Za szczytem czeka na nas fantastyczny, szybki zjazd do mety. Wbrew pozorom łatwo nie jest bo przy prędkościach w granicach 60 km/h trzeba być bardzo czujnym i jeszcze bardziej uważać na zakrętach aby ich nie „przestrzelić”. Dodatkowy smaczkiem był rywalizacja Grzesia na finiszu z zawodnikami z którymi się tasował całą trasę. Grześ wyszedł z tej rywalizacji zwycięsko.

Na metę dotarliśmy prawie wszyscy. Jak już wspomniałem Janek miał defekt nie do naprawienia i debiutu nie zaliczy do udanego ale wierzymy, że w Wałbrzychu będzie już wszystko w porządku. Sukcesem i dobrym zwiastunem na przyszłość jest wynik Marcina który w swojej kategorii M4 zajął 4 miejsce. Serdeczne gratulacje od całego Teamu !!! Jeśli wróci do formy i treningów z pełnym obciążeniem i otrzyma swój upragniony rower startowy to aż się boję co się będzie działo.

Zwyciężył niepokonany jeszcze w tym sezonie Mateusz Zoń z Kross Racing Team. Co więcej, aż 10 zawodników uzyskało czas poniżej 2 godzin. Świadczy to o coraz wyższym poziomie rywalizacji na dystansie Mega.

Wyniki:

1. Mateusz Zoń M2-1 1:53:10,2 Kross Racing Team
2. Lary Zębatka M3-1 1:55:41,0 VELONEWS.PL NIEPOKONANI UVEX
3. Dariusz Poroś M3-2 01:56:28.5 MTB Votum Team Wrocław

92. Marcin Reczyński M4-4 2:22:43,7 KSPO Kraków Racing Team
203. Wojciech Bukowiecki M2-79 2:47:48,9 KSPO Kraków Racing Team
321. Grzegorz Tympalski M4-45 3:09:02,1 KSPO Kraków Racing Team
342. Marta Ryłko K2-10 3:14:45,1 KSPO Kraków Racing Team
376. Tomasz Markiewski M2-111 3:22:19,7 KSPO Kraków Racing Team
412. Alan Goss M2-119 3:31:49,8 KSPO Kraków Racing Team
416. Piotr Cisowski M4-63 3:33:08,4 KSPO Kraków Racing Team
DNF Janek Szczepański

#1 Murowana Goślina

Na niedzielę w Murowanej zapowiadano deszcz i mżawkę. Niestety sprawdziły się prognozy a w dodatku wiał mocny i porywisty wiatr znacznie wychładzając nasz rozpalone od pedałowania mięśnie. Dojazd do Poznania nie obył się bez wrażeń. Najpierw mega wypadek na A4 niestety z skutkiem tragicznym. Udało się uciec z autostrady i kontynuować podróż. Niestety we Wrocławiu jeden z naszych Teamowozów został rozbity. Zapowiadało się cudnie. Zorganizowana ekipa – Grześ i Alan pospinali bagażnik tak, że można było jechać dalej. Nocowaliśmy w Pacholewie – sprawdzony nocleg, fajne warunki. Mamy nadzieję, że na następny maraton w tej okolicy wrócimy do Wielkopolskiej Agroturystyki.

Start odbył się punktualnie o godzinie 11:00. Kasia jechała z II sektora, Marta i Wojtek startowali z III sektora, Grześ okupował VI a Tomek i Alan jechali z V. Start poszedł szybki i sprawny. W przedniej części licznego peletonu nie było zatorów natomiast Tomek z Alanem donoszą, że w drugiej części stawki było gorzej i dużo osób biegało a nie jeździło. Organizator stanął na wysokości zadania i zgodnie z obietnicą zmienił już dobrze znaną trasę Murowanej. Dodając odcinek nadwarciański trasa zyskała na atrakcyjności. Także sekcja XC na górze Dziewiczej w odwrotnym kierunku robiła swoje miażdżąc co poniektórych po przebyciu już 50 km. Oczywiście trasa miała mieć 73 km ale w „Golonkokiometrach” i nasze liczniki wskazały 76 km. Pomimo, że trasa była łatwa technicznie, zarówno dystans jak i to że jest to początek sezonu zrobiły swoje. Nikt nie przyjechał wypoczęty. Każdy dał z siebie maksymalnie ile mógł, nawet jeśli nie jechał na swoim rowerze. Niektórzy z nas musieli skorzystać z rowerów zastępczych dostarczonych przez nasz serwis. Ale jak wiadomo nie od dziś, że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Z rowerami jest tak samo i na swoim się jeździ najfajniej. Miejmy nadzieję, że przed kolejną edycją w Złotym Stoku wszystko będzie już w porządku.

Duże podziękowania dla naszego drużynowego paparazzi – Teresy za doping i wsparcie na trasie 🙂

Z niecierpliwością czekamy na Złoty Stok, miejmy nadzieję w większym składzie. Marcin i Piotrek niestety nie mogli wystartować z powodu kontuzji.

Alan i Wojtek