Na pierwszej edycji Bike Maratonu organizowanego przez Marcina Grabka wybrało się dwóch zawodników – Arek i ja (czyt. Wojtek). Była to pierwsze edycja ponieważ tak samo jak w innych cyklach ze względu na pogodę były zmiany w terminarzu. Właśnie pogoda na tym maratonie odgrywała główną rolę. Ja, będąc niepoprawnym optymistą wierzyłem, że mimo nieprzychylnych prognoz pogody padać nie będzie. Arek był realistą i od razu nastawił się na to, że będzie lać. A lało się strumieniami, bez przerwy. Już w trakcie dojazdu, w okolicach Katowic auto i rowery zostały dokładnie opłukane… potem było tylko gorzej.
Start był opóźniony o 15 minut z powodu dużych kolejek do biura zawodów. Wszyscy szukali miejsca pod jakimś dachem, parasolem lub namiotem aby jak najmniej zmoknąć. Sektory startowe zapełniły się dopiero na kilka minut przed startem. Trasa w Zdzieszowicach wytyczona jest w okolicach góry św. Anny. Właśnie w tą stronę rozpoczynamy kręcenie. Podjazd bardzo fajny choć asfaltowy mocno rozciąga stawkę. Ja idę ogniem od samego początku a Arek trochę wolniej. O dziwo po wjeździe w część terenową podjazdu nie robią się zatory. Jeden malutki był pod amfiteatrem. I wtedy to zaczęła się błotna masakra. Ledwo po kilku kilometrach każdy jest tak urypany błotem, że ciężko poznać kto jedzie. Wiele osób rezygnuje z dalszej jazdy i na rozjeździe na mini ucieka na metę. My z Arkiem jesteśmy twardzi… i chyba głupi ale kontynuujemy tą farsę w błocie. Z każdym obrotem korby słychać trzeszczący piach i błotną maź w napędzie, tarcze szorują klocki niczym papier ścierny, nogi kręcą jak szalone a rower i tak nie chce w tym błocie jechać.
Za pierwszym bufetem jadąc drogą miedzy polami jest takie błoto, że większość zawodników prowadzi rowery na prostej drodze. Opony zalepione błotem nie obracają się, no istna apokalipsa. Na zjazdach razem z naszymi rowerami w dół suną potoki błota, hamulce odmawiają posłuszeństwa, istne cuda. Ja przeżywam w tych okolicahc lekki kryzys i trochę tracę a Arek walczy z myślami i samym sobą trochę dalej. Z kilometra na kilometr powiększa się między nami dystans. Ja w drugiej części zdecydowanie przyśpieszam, Arek szuka motywacji ale chyba błoto ją gdzieś spłukało i jak sam to określił „kręcił nogami żeby dojechać do mety”. Pogoda i warunki na trasie mocno nas ograniczały, obydwoje nie potrafiliśmy szybko i skutecznie zjeżdżać, okulary zaparowane. Zdejmować ich nie ma sensu bo z pod kół bryzga błoto w oczy. Tak czy siak nic nie widać.
Mnie udaję się dojechać do mety po trochę ponad trzech godzinach a Arkowi zajmuje to prawie cztery. Całą drogę powrotną zastanawialiśmy się jak to się stało, że zwycięzca – Paweł Więdlocha – pojechał trochę poniżej dwóch i pół godziny. Będąc już drugi raz w Zdzieszowicach nie spodziewałem się, że trasa będzie tak mało błoto odporna. Coż, sprzęt został przetestowany chyba w najbardziej ekstremalnych warunkach pogodowych w jakich mieliśmy okazję startować. Wyniki nie są złe, w szczególności mój choć niestety został on okupiony kontuzją lewej stopy.
Wyniki:
Wojtek Bukowiecki – 39 open/17 M2 3:11:37
Arek Biczewski – 125 open/37 M2 3:59:39