Nasze starty

#4 Karpacz

Nasi zawodnicy stawili się w tym sezonie już po raz czwarty na trasach Garmin Powerade MTB Maraton. Tym razem wystawiliśmy prawie najmocniejszy skład na mega: Kasia, Marta, Marcin, Wojtek, Grześ, Alan. Prawie najmocniejszy dlatego, że Janek stanowiący o naszej sile punktowania dla drużyny zdecydował się na dystans giga. Od początku sezonu zapowiadał, że w Karpaczu interesuje go tylko ten dystans. Start jego dystansu odbył się później niż zwykle, o 30 min celem uniknięcia kolizji na trasie dystansów giga i mega. Ekipa z niebieskimi nalepkami startowała jak zwykle, punktualnie o 11:00.

Pierwsze sześć kilometrów dla obu dystansów to podjazd, początek asfaltem ale szybko wjeżdżamy w teren i zdobywamy wysokość. Na giga nie było większych problemów na pierwszym zjeździe ale dla zawodników z mega ze względu na ilość zawodników oraz umiejętności pojawił się problemy z przejezdnością. Na szczęście na tym singlu dało się zbiegać obok spokojniej schodzących zawodników. Problem wynikał z tego, że organizatorzy musieli trochę trasę przeprojektować w stosunku do początkowych planów. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło bo z tym zjazdem można było się zmierzyć drugi raz po objechaniu pętli na Okraj. Prawie 10 km podjazd solidnie rozciągnął i ustawił stawkę. Janek wśród gigowców pierwszy punkt kontrolny osiągnął po nie całej godzinie jazdy. Z naszych zawodników na dystansie mega na pierwszym punkcie kontrolny najszybciej pojawił się Marcin, po 57 min. Potem Wojtek z 8 minutową stratą. Następnie Kasia, za nią Grześ, Marta i na końcu Alan. Niestety miał on pecha na pierwszych kilometrach – zerwał łańcuch. W ferworze walki z defektem zgubił spinkę podczas naprawy i prosił o pomoc innych zawodników. Szczególne podziękowania dla zawodnika, którego numeru Alan zapomniał z wrażenia, za pożyczenie zapasowej spinki. Dzięki temu mógł kontynuować jazdę. Niestety to nie koniec pecha naszych zawodników.

Za pierwszym bufetem czekał na zawodników jeden z najtrudniejszych zjazdów. 2 kilometry jazdy w dół po luźnych kamieniach, strumykach, uskokach i korzeniach. Chyba nikt z nas nie zjechał tego od A do Z. Co rusz trzeba było się podeprzeć lub zeskoczyć z roweru i szybko zbiec kawałek. Zjazd rarytas ale chyba nie dla wszystkich. Po tych atrakcjach każdy czekał na podjazd. Tam szeroko i łagodnie zdobywamy wysokość mijając się z zawodnikami na skrzyżowaniu. Było dużo obaw czy będzie to bezpieczne, czy ktoś się nie pomyli ale organizatorzy świetnie obstawili to miejsce informując wszystkich dokładnie gdzie mają jechać.

Na 25 kilometrze powtórka z rozrywki i pokonujemy zjazd który trzeba było schodzić po pierwszym podjeździe. Wielu się odgrażało, że zjedzie jak będzie luźniej… z obserwacji naszych zawodników okazuje się jednak, że na tak wczesnym etapie obu dystansów niewiele osób ryzykowało i wolało szybko sprowadzać rowery. Od nas zaryzykował Wojtek. Po zbiegnięciu najtrudniejszego fragmentu wskoczył na rower i próbował mknąć w dół. Niestety korzenie chciały inaczej i wysadziły go z roweru przez kierownice. Na szczęście niegroźnie ale pechowo ponieważ złapał „kapcia” oraz, jak się później okazało, skrzywił tarczę w tylnym kole. Na wszystkie naprawy i diagnozę problemów stracił prawie 13 min. W między czasie Kasia go wyprzedziła walcząc zaciekle o czołowe lokaty wśród kobiet. Po naprawach Wojtek rzucił się w pogoń za Kasią, zawodnikami którzy go wyprzedzili i straconym czasem, którego najbardziej było szkoda.

Potem aż do 33 km pokonywaliśmy na przemian trudniejsze i łatwiejsze zjazdy, które były największą atrakcją tej edycji. Od tego momentu pokonujemy fragmenty znane już z poprzednich edycji. Ta część maratonu dla dystansu mega jest zdecydowanie interwałowa, góra – dół, góra – dół. I tak aż do mety. Natomiast przed gigowcami i naszym Jankiem nie lada wyzwanie. Dodatkowy fragment przez Sosnówkę – Podgórzyn – Zachełmie – Przesiekę – Borowice na drogę Chomontową i słynny zielony szlak z telewizorami. Janek stwierdził, że co mniej pokornych trasa szybko weryfikowała. Po pierwsze te zjazdy same w sobie są trudne, a po drugie zawodnicy mieli już w nogach ponad 60 km i jeszcze sporo do końca. Końcówka z agrafkami i zjazdem do mety sprawiła wiele trudności ale niektórym naszym zawodnikom udało się je zjechać w dobrym stylu – Marcin, Kasia, Marta.

Nasza drużyna w tych zawodach spisała się na medal – a nawet dwa! Kasia zajęła 2 miejsce w swojej kategorii, a 3 miejsce open wśród kobiet. Tuż za nią na 4 miejscu była Marta. Wspaniały wynik zaliczył także Marcin zajmując 2 miejsce w swojej kategorii – M4. Janek zajmując 26 miejsce open na giga zadziwił chyba wszystkich – wspaniały wyniki. W kategorii M2 zabrakło mu tylko 57 sek. do 10 miejsca. Reszta pojechała na miarę swoich możliwości choć wynik Wojtka pozostawia trochę do życzenia. Defekt w jego przypadku nie jest usprawiedliwieniem. Po poważnej rozmowie z Team Managerem na pewno zostaną albo już zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski. Alan miał dziś po prostu pecha ale na pewno będzie chciał się odkuć na kolejnych edycjach i liczymy na jego sportową złość.

Na forum po maratonie rozgorzała gorąca dyskusja czy maraton nie był za trudny. Po opadnięciu emocji i chodnej analizie dochodzimy do wniosku, że takie edycje są jak najbardziej potrzebne. Nikt nie twierdzi, że wszystkie takie mają być ale patrząc na całokształt serii Garmin Powerade MTB Maraton to jest ona bardzo wyważona i z założenia wymagająca o czym wprost mówi Organizator – Grzegorz Golonko. Ten cykl nie jest dla wszystkich – albo może i jest ale trzeba się do niego naprawdę sumiennie i należycie przygotować. Jest kilka edycji trudnych i bardzo trudnych ale są też i łatwiejsze. Sądzę, że całe zamieszanie wobec trudności trasy jest nie potrzebne. Od początku było wiadomo jak będzie. Jedyny wniosek z tego jaki można wyciągnąć to, że na pewno trzeba cały czas pracować nad techniką. Zwłaszcza kiedy są tak wspaniałe warunki do jazdy jak w tym roku. Po raz kolejny pogoda dopisała. Mimo trudności technicznych nasi zawodnicy są bardzo zadowoleni a w szczególności Team Manager który jeszcze raz serdecznie gratuluje wszystkim osiągniętych wyników.

Wyniki Giga:
Janek Szczepański 26 open/11 M2 – 5:40:14

Wyniki Mega:
Marcin Reczyński – 53 open/2 M4 – 3:19:59
Wojtek Bukowiecki – 150 open/56 M2 – 3:56:24
Katarzyna Machalica – 160 open/ 2 K2 – 3:59:40
Marta Ryłko – 221 open/ 4 K2 – 4:19:46
Grzegorz Tympalski – 262 open/ 33 M4 – 4:38:03
Alan Goss – 384 open/ 117 M2 – 6:22:17

Beskidy MTB Trophy

Etap I – Skrzyczne – Rozgrzewka

Na starcie VI edycji MTB Trophy punktualnie o 12:00 rozpoczęliśmy ściganie na MTB Trophy 2012. Główną atrakcją pierwszego dnia miał być przejazd przez Skrzyczne. Trasa rozpoczęła się kilku kilometrowym podjazdem. Najpierw asfalt a potem jazda w terenie. Tak przez pierwsze 6 km. Potem szutrowymi drogami pokonaliśmy jeszcze dwa podjazdy osiągając wysokość ponad 1000 m n.p.m. Potem był zjazd do 20 km na pierwszy bufet. Był łatwy technicznie, bez ostrych zakrętów, co pozwalało osiągać prędkość ponad 70 km/h! Za bufetem rozpoczynał się podjazd na Skrzyczne. Średnio 6,6%, ponad 10 km podjazdu. Końcówka była bardzo kamienista i była nie do podjechania. Mocne tempo na tym podjeździe pozwoliło dogonić wiele osób, ale zjazd już nie poszedł tak dobrze. Zbyt duże ciśnienie w nowych oponach nie pozwalało pokazać pełni umiejętności. Po dotarciu do Białego Krzyża na przełęczy Salmopol trasa etapu zdecydowanie bardziej nabrała charakteru i zaczęła prowadzić wąskimi ścieżkami wymagającymi lepszej techniki niż wcześniejsze szutrowe ścieżki. Pierwszy etap ukończyłem po ponad 4 godzinach jazdy na 134 pozycji open. Na mecie oczywiście regeneracja – napój regeneracyjny, coś dla żołądka i mycie roweru. Potem obiad, oglądanie dekoracji i masaż. Nawet nie spodziewałem się jak pozytywne efekty może przynieść. Po wszystkim przygotowanie roweru na drugi etap i błogi sen.

Czas przejazdu etapu: 4:10:22 134 m open

Klasyfikacja generalna po I etapie: 4:10:22 134 m open

II etap – Jaworowy – długo i technicznie

Drugi etap – tzw. czeski – rozpoczęliśmy w Kempalandzie w Bukowcu. Organizator przygotował dla nas trasę na 80 km. Pierwsze 10 km to spokojna jazda w peletonie po asfalcie. Tuż przed wjazdem w teren zaczęły tworzyć się mniejsze peletoniki i w małych grupach rozpoczęliśmy podjazd w stronę Jaworowego. 11 km podjazdu ustawiło stawkę. Każdy miał swoje miejsce. Jechało się bardzo dobrze. Po dotarciu na szczyt czekał bardzo trudny technicznie zjazd z Jaworowego. Luźna nawierzchnia, kamienie, korzenie i agrafki po 180 stopni podniosły niejednemu zawodnikowi ciśnie. Wielu nie dało rady i zaliczyło mniejsze lub większe upadki. Ja najprawdopodobniej uszkodziłem podczas jednego upadku hak. Niestety tego nie zauważyłem. Po pierwszym bufecie czekała nas dalsza wspinaczka na szczyt Ostrego. Nie był to klasyczny długi podjazd tylko seria interwałowych zjazdów i podjazdów. Zjazd z tego szczytu też nie należał do łatwych. Trzeba się było mocno skoncentrować, aby nie stracić równowagi i nie upaść. Po drugim bufecie dopadł mnie poważny kryzys energetyczny. Nie wiadomo, czemu ponieważ wcześniej nie zauważyłem symptomów nadmiernego zmęczenia. Niestety kryzysy trzeba było przejść i to dosłownie. Po krótkim spacerze powoli zacząłem odzyskiwać rytm i dobre tempo. Na 55 km gdzie był trzeci bufet było już całkiem w porządku. Tam zaczynaliśmy ostatni podjazd tego dnia w stronę Wielkiego Stożka. Łatwo nie było, drugi dzień, już ponad 60 km w nogach a do przejechania jeszcze dwadzieścia. Na tym podjeździe dogania mnie Ewelina Ortyl z Twomarku. Dzięki niej przyśpieszam „zabierając się na koło”. Szerokie, szutrowo-kamieniste ścieżki w Czechach pozwalają na taką jazdę. Wtedy odzyskuję już pełnię sił i odskakuję od mojej trójki na zjeździe. Po technicznym, szybkim wytraceniu wysokości czekał na nas krótki, ostatni już podjazd asfaltem i zjazd do mety. Tuż przed metą moi najwierniejsi kibice – Monika z Helenką zagrzewają mnie do mocnego finiszu. I tak po 6 godzinach jestem na mecie. Bardzo szczęśliwy. Powrót do bazy zawodów w Istebnej odbyłem już samochodem. Po tradycyjnym uzupełnianiu kalorii i energii przyszedł czas na mycie roweru i przygotowanie go do startu na III etap. Na sam koniec jak zwykle masaż i relaks.

Czas przejazdu: 6:00:58 – 155 m open

Klasyfikacja generalna po II etapie: 10:11:21 – 141 m open

III etap – Rysianka – królewski etap

Trzeci etap Trophy był zapowiadany, jako królewski. Trochę krótszy od wczorajszego, ale nie znaczy, że łatwiejszy. Po nocnych opadach należało przyjąć, że trasa będzie zdecydowanie trudniejsza niż w dniach poprzednich. Było to dobre założenie. Już po pierwszym wjeździe w teren można było poczuć, że łatwo nie będzie a największe atrakcje miały być w połowie trasy. Do Rajczy można powiedzieć, że na trasie nie było żadnych wymagających odcinków. Należało być tylko skoncentrowanym, aby nie popełnić błędu na śliskich trawiastych zjazdach lub szybkich odcinkach asfaltu. Za miejscowością Rajcza rozpoczęliśmy wspinaczkę na Rysiankę. Początek był całkiem przyjemny, ale miłe złego początki. Czym dalej na podjeździe to robiło się coraz trudniej. Tuż przed Radykalnym Wierchem stał Grzegorz Golonko i mówił do zawodników: „Podnieś głowę i zobacz, co Cię czeka”. Na widok podjazdu głowa sama opadała. Przezornie zaopatrzony w dużą kasetę – 34 zęby – zabrałem się za ten podjazd. Gdyby nie kamienie w dalszej części można by całość podjechać, a przynajmniej większość. Po zdobyciu najwyższego punktu rozpoczęliśmy zjazd zielonym szlakiem. Tak trudnego zjazdu jeszcze nigdy nie jechałem. Duże, luźne kamienie, korzenie a do tego jeszcze wszystko było śliskie i mokre spowodowało, że zjazd stał się arcytrudny. Po zjechaniu najgorszej części był długi trawers. Też nie był łatwy a w dodatku na 35 km należało zsiąść z rowerów, zarzucić je na ramię i bardzo ostrożnie przejść nad niebezpiecznym fragmentem. Na szczęście stał tam człowiek od Organizatora, który zabezpieczał ten fragment i informował zawodników o niebezpieczeństwie. Na Hali Boracza pomogłem zawodniczce Twomarku z defektem ponieważ zakleszczył jej się łańcuch. Potem na zjeździe – gdzie były aż trzy do „wyboru” –  wybrałem źle. Podobny błąd popełniło kilku zawodników. Na szczęście dużo tam nie straciliśmy i w większej grupie walczyliśmy z niemiłosiernie śliskimi zjazdami. Na jednym z nich jechałem za zawodnikiem z Venutto. Przed nami jechał jeszcze jeden ścigant, bardzo dobrze prowadzący na zjeździe. Zawodnik z Venutto niestety jechał bardzo nierówno, nerwowo, często zmieniając tor jazdy. Niestety nie dało się go wyprzedzić a jazda za tak niepewnie jadącym zawodnikiem jest bardzo trudna. W efekcie, czego przy dość dużej prędkości mocno upadłem na lewy bok tłukąc mocno lewe biodro, udo i haratając piszczel. Na szczęście oprócz urazów i przekrzywionego siodła, które szybko poprawiłem byłem w stanie kontynuować jazdę. Tuż przed dojazdem na trzeci bufet zaliczyłem jeszcze jeden upadek na śliskim trawiastym trawersie. Z relacji kibiców wynika, że nie byłem jedyny. Na trzecim bufecie Misqu z Rowerowanie.pl zajął się moim trzeszczącym napędem czyszcząc go wodą i smarując niezawodnym zielonym Finisz Line’m. Wtedy też rozpadało się już całkowicie i ostatni podjazd trzeba było pokonywać w deszczu i pelerynie. Na początku tego podjazdu czekali na mnie moi najwierniejsi kibice – Monia i Helenka. Nic nie podnosi tak na duchu jak dobry doping i sportowa złość. Dzięki temu ostatnie kilometry pod górę pokonuję w bardzo dobrym tempie jak na mnie. Dzięki temu odrabiam straty z upadków i mam jeszcze siłę by zaatakować kolegę z Bikeholików. Mój atak pozostał bez odpowiedzi, Paweł nie miał siły podjąć walki. Potem 4 km technicznego zjazdu, mała zmarszczka i zjazd asfaltem przeplatany odcinkami terenowymi do mety. Na mecie zadowolenie z ukończenia kolejnego etapu pomimo pewnych przeciwności losu. Standardowa procedura po dojechaniu na metę – napój regeneracyjny, jedzenie i mycie roweru. Potem szykowanie na ostateczne starcie a przed spaniem masaż. Po III etapie było bardzo dużo chętnych na masowanie zmęczonych nóg, ramion i pleców.

Czas przejazdu: 5:17:25 – 152 m open

Klasyfikacja generalna po III etapie: 15:28:46 – 138 m open

IV etap – Wielka Racza – zwycięstwo przez zły

W czwarty dzień było widać zmęczenie w peletonie. Oprócz czołówki, wyjeżdżonej i super przygotowanej można było zauważyć, że reszta peletonu kręci nogami bardziej dzięki sile woli niż sile mięśnii. Z czasem stawka się rozciągała coraz bardziej a podjazd na Ochodzitę był już w miarę luźny. Zjazd znany z finałowych edycji maratonów pod egidą Powerade MTB Marathon pokonałem w spokojnym tempie ze względu na innych zawodników. Potem przez Sołowy Wierch udajemy się do Zwardonia. Tam po 14 km pierwszy bufet i zaczynamy mozolną wspinaczkę na Beskid Graniczny. Wszyscy jak jeden mąż prowadzą rowery, jest tak stromo, że nie ma mowy, aby ktoś ze środka stawki to podjechał. Zawsze się zastanawiam czy czołówka też daje z buta czy podjeżdża takie podjazdy? Do kuriozalnej sytuacji dochodzi na zjeździe do drugiego bufetu. Po pokonaniu stromej części zjazdu był skręt w lewo i długi zjazd asfaltem. Po przejechaniu około kilometra trafiam na dużą grupę zawodników wracających „pod prąd”. Twierdzili, że dalej nie ma znaków i źle jedziemy. Po krótkiej konsultacji w grupie około 40 osób dochodzimy do wniosku, że wcześniej obrany kierunek był dobry i wracamy na poprzednią trasę. Wielką grupą dojeżdżamy do drugiego bufetu. Ze względu na ilość zawodników panowało tam zamieszanie i nie obyło się bez dzwona tuż przed bufetem. Szczęśliwie go uniknąłem. Za bufetem rozpocząłem wspinaczkę na Wielką Raczę. Pierwsza część podjazdu prowadziła po niezbyt stromym szutrowym podjeździe. Potem robiło się coraz bardziej stromo i błotniście. Za szczytem Przegibka robi się już całkiem ciężko i często trzeba prowadzić rower. Jest ślisko, błotniście i momentami stromo. Tuż przed Małą Raczą łańcuch dziwnie mi zaciąga. Odpuszczam korby, patrzę co się dzieje i okazuje się, że tylna przerzutka wisi luźno. Defekt – pęknięty hak! Szkoda awarii, bo jechałem z grupą ludzi, z którymi toczyłem bezpośredni pojedynek w generalce. Nic to! Trzeba go szybko wymienić na zapasowy. W pośpiechu i błocie oraz w wyniku braku doświadczenia w tego typu naprawach źle montuję koło. Podczas próby wyciągnięcia zakleszczonego koła łamię drugi, już przykręcony hak. Jedyne co pozostaje to patrzeć jak ucieka moja grupa i iść lub biec jak najszybciej do mety. Mając dużo czasu na przemyślenia wymyślam aby zadzwonić po Monikę aby przywiozła mi zapasowe części ze skrzynki narzędziowej na trzeci bufet. Na przemian idąc i biegnąc w błocie po kostki, próbując zjeżdżać tam gdzie się da spotykamy się parę kilometrów przed trzecim miejscem popasu. Niestety wśród zapasowych części nie ma już trzeciego haka. Jedyne co pozostaje to odkręcić przerzutkę i skuć łańcuch na krótko. Niestety spada on co chwilę ale udaje się dojechać do trzeciego bufetu. Tam czescy mechanicy poprawili ustawienie łańcucha i da się zdecydowanie lepiej jechać. Mimo to łańcuch co jakiś czas spada lub wchodzi koronkę wyżej i napina się tak mocno, że blokuje korbę. Co chwilę trzeba wyjmować koło, ustawiać łańcuch i próbować dalej jechać. Do mety z bufetu zostaje ponad 14 km. Postanawiam nie zmieniać na zapasowy rower tylko kontynuować dalej jazdę na uszkodzonym rowerze. Zmiana niewiele by pomogła, w takiej sytuacji trzeba było skończyć etap i całe zawody. Udaje się to po ponad 9 godzinach jazdy, wielokrotnym poprawianiu łańcucha i wyjmowaniu zablokowanego koła.

Czas przejazdu: 9:13:53 – 299 m open

Klasyfikacja generalna po IV etapie: 24:42:39 – 212 m open

Podsumowanie i podziękowania

Podstawowy cel udało się zrealizować – zawody zostały ukończone. Pomimo dwóch poważnych upadków obyło się bez kontuzji ale niestety zawiódł sprzęt i umiejętności mechaniczne. Szkoda dobrego wyniku i przygotowań ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Zebrałem bardzo dużo doświadczenia startowego, na pewno poprawiłem technikę i wiem nad czym powinienem dalej pracować aby poprawiać wyniki.

Bardzo chciałbym podziękować Moni – mojej żonie i Helence za doping na każdym jednym etapie i szczególną pomoc na ostatnim. Kasi z drużyny za pożyczenie roweru – dało mi to duży komfort psychiczny na pierwszych trzech etapach. Marcinowi za wspólny trening przed Trophy – zdecydowanie był mi potrzebny i otworzył oczy na kilka rzeczy. Oraz reszcie drużyny za wsparcie i trzymanie kciuków. Ekipie z Rowerowanie.pl – Hinolowi i Misqowi za doping i pomoc na bufetach, Versusowi za robienie ładnych zdjęć, które są nieocenioną pamiątką. Ekipie z iSport.pl – Tomkowi, Mariuszowi i Bartokwi oraz zawodnikom startującym w barwach Rowerowanie.pl – Pepe i Maciowi za rywalizację na trasach tegorocznego Trophy.

#4 Wierchomla

Czwarta odsłona Cyklokarpat odbyła się 10 czerwca w Wierchomli, w przerwie maratonowej w serii Powerade (w tym czasie odbywało się MTB Trophy, na którym dzielnie walczył Wojtek). Jako jedyny z drużyny, zebrałem skromną ekipę wypadową (kolega Szywoj i kolega Bartol – swoją drogą kuzyn Kasi) i pognaliśmy poskramiać Beskid Sądecki.

Trasa w Wierchomli, z racji bliskości Krynicy, odwiedzała dobrze znane z maratonów serii Powerade miejsca, jak bacówka nad Wierchomlą czy Runek. Podobnie też, jak na krynickich maratonach i tu spadł deszcz. Właściwie to lało i dzień przed i w dzień wyścigu prawie ciągle, z wyjątkiem momentu startu. I chyba tylko dlatego wystartowałem, bo nic tak nie demotywuje jak zmoknąć jeszcze przed sygnałem odjazdu.

Pierwsze krople dopadły nas na podjeździe, tuż przed Bacówką. Szybki przejazd grzbietem na Pustą Wielką nie był już taki szybki, błocko skutecznie absorbowało energię kinetyczną z kół. Właściwie był to pierwszy maraton, na którym traciłem kontrolę nad rowerem nawet na prostej drodze. W takich warunkach technika jazdy ogranicza się tylko do jechania najgłębszym rowkiem na ścieżce, czyli tutaj nie ty wybierasz trasę, a trasa wybiera ciebie. Na szczęście nie była ona trudna technicznie, zjazdy i podjazdy niezbyt strome i o ile pamiętam, bez kamieni korzeni itp. Trudność trasy na sucho oceniam na max 2 w skali 1-6.

00134_2d3d_wierchomla

Po zjeździe do Żegiestowa wyszło słonko, a uczynni mieszkańcy myli i smarowali napędy zawodnikom. Wybawcy! Dalej bez większych górek trasa prowadziła do Szczawnika, skąd spod wyciągu podjeżdzalismy doliną znów do Bacówki szeroką autostradą. Pod Bacówką kolejne smarowanie i jazda na Runek. Tutaj, na ziemnej nawierzchni często traciłem trakcję z tyłu – trzeba było dość delikadnie cisnąć w pedały. Za Runkiem w lewo, zjazd i… burza. Grzbiet na Halę Łabowską jest zalesiony, zrobiło się dość ciemno i mega błotniście. Były momenty, że na trzy obroty korbą, tylko jeden skutecznie posuwał rower do przodu.

Z Łabowskiej trasa prowadziła w lewo i w dół, w kierunku Wierchomli i mety zarazem. Nic prawie z tego zjazdu nie pamiętam prócz lecącego z kół błota, parokrotnie musiałem się zatrzymywać i czyścić gałki oczne. Koniec zjazdu był bardzo szybki, co przy deszczu spowodowało u mnie konkretne wychłodzenie i w drgawkach minąłem linię mety.

P1120909

Podsumowując, przejechane zostało 44 km w czasie 3:53 co dało 141 miejsce open i 57 w kategorii. Przede mną oczywiście Szymon (3:26, 101 open, 41 kat.) i Bartek (3:24. 99 open, 40 kat.). Najszybszy na mega – 2:08. Do strat po maratonie należy zaliczyć klocki NIE! – łożyska w suporcie i piaście, co jest o tyle dziwne, że większości poszły paść się właśnie klocki.

Tyle na dziś, za tydzień Jasło.

Tour de UEK 2012!

Na kolejnej, już VII edycji oryginalnego wyścigu Tour de UEK, który wiedzie przez parkingi, place, hopki i trawniki Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, pojawiło się trzech zawodników z naszego zepołu: Kasia, Marta i Janek.

Wyścig kategorii kobiet był bardzo zacięty. Czteroosobowa grupa w składzie Kasia Machalica, Marta Ryłko, Kasia Szczurek i Beata Kalemba, trzymała się przez cały wyścig razem, tasując się co i raz. Za nimi cały czas dzielnie walczyła Agata z rowerowanie.pl. Dopiero pod koniec przedostatniego okrążenia wyraźną, bo kilkumetrową przewagę wypracowała w pierwszej grupie Kasia Machalica, wyjeżdzając z jej końca. Doskoczyła do niej Beata. Tym sposobem powstały dwie pary w odległości kilku sekund od siebie.

Przy wjeździe na jedną z ostatnich hopek na przedostatnim okrążeniu, Kasia musiała zejść z roweru, gdyż ktoś zagrodził jej drogę. Ostatecznie na metę, po szaleńczym finiszu pierwsza wpadła Beata, z zanotowanym czasem o sekunde szybszym od naszej Kasi. 9 sekund za Kaśką finiszowałą Kasia Szczurek, a sekunde za nią Marta.

Janek zgłosił się do wyścigu elity. Chłopaki mieli do pokonania 12 okrążeń, co zwycięzcy zajeło 51 minut i 26 sekund.  Do kategorii elity zgłosiło się 18 panów , ale tylko połowa ukończyła wyścig bez dubla. Janek zajął bardzo dobre 5 miejsce, tracąc do zwycięzcy 99 sekund. Zwyciężył Adrian Rzeszutko, za nim przyjechał Kamil Pomarański, następnie Domink Grządziel i Mateusz Dymacz.

Brawa dla organizatorów – zespołowi Subaru AZS UEK za przygotowanie świetniej imprezy!