Nasze starty

#3 Wałbrzych

W Wałbrzychu w sobotę odbyła się już trzecia edycja Powerade Garmin MTB Marathon. Stawiliśmy się tam w pięcio osobowym składzie – Kasia, Janek, Tomek i Wojtek byli na miejscu w piątek wieczorem. Transport na miejsce i do Krakowa zapenił nam Maciek z Cyklotrampu za co bardzo dziękujemy. W sobotę na start stawił się jeszcze Piotrek, jak się później okazało jego obecność była kluczowa dla dobrego występu drużyny. Organizator przygotował po raz kolejny trudną trasę – 56 km i prawie 1800 m przewyższenia na dystansie mega.

Start rozpoczął się od rundy honorwej po Wałbrzychu. Pomysł ten wzbudzał wiele obaw i kontrowersji wśród naszych zawodników ale i także wśród wielu innych uczestników zawodów. Jak zwykle miało to swoje plusy i minusy. Jako plus można powiedzić, że była to niebywała atrakcja dla mieszkańców Wałbrzycha oraz promocja kolarstw i tego typu imprez. Minusem było to, że runda ta była niebezpieczna. Po mimo wielokrotnych apeli Organizatora zawodnicy próbowali się wyprzedzać, wywalczyć jak najlepszą pozycję przed startem ostrym. W szczególności zawodnicy klubu Jama Wałbrzych wykazali wysoce nieodpowiedzialnym zachowaniem w peletonie doprowadzając do wielu niebezpiecznych sytuacji swą brawurową jazdą. Inną sprawą jest to że niestety większość uczestników nie posiada na tyle doświadczenia aby jeździć w tak duże grupie a także trochę zbyt szybkie tempo narzucone przez radiowóz prowadzący grupę. Sądzę, że to drugą rzecz da się na pewno poprawić.

Po rundzie honorowej poszedł start ostry, już za miastem. I faktycznie był ostry, czołówka wyrwała bardzo mocno i narzuciła mordercze tempo. Nie po raz pierwszy potwierdzają się opinie iż poziom sportowy poszedł wyjątkowo wysoko w ciągu dwóch ostatnich lat. Przez pierwsze 7 km były mniejsze lub większe podjazdy które miały rozciągać stawkę aż do Małego Jałowca. Potem szybki zjazd i największa atrakcja wyścigu. Przejazd przez zamknięty tunel kolejowy o długości 1600 m. Było to niebywałą atrakcją ale są wielkie wątpliwości co do bezpieczeństwa tego przejazdu, zwyczajnie w tunelu było za mało lamp ustawionych przez Organizatora co powodowało, że zawodnicy mocno zwalniali i tworzyły się mini korki a tempo strasznie spadało. Na dobitkę po wyjeździe z tunelu był podbieg na wał gdzie niestety w dalszej części stawki tworzyły się korki i traciło się sporo czasu a czołówka odjeżdżała. Jest to nie bez znaczenia ponieważ punkty wyliczane są na podstawie właśnie straty czasowej do zwycięzcy w poszczególnych kategoriach.

Potem trasa prowadziła męczącymi podjazdami i zjazdami aż do Jeleńca. Tam czekała na nas kolejna „atrakcja” podejście na szczyt góry Jeleniec. Niestety togo nie dało się podjechać za żadne skarby. Z założenia trzeba było tam dreptać. Potem zjazd singlem po bardzo wąskich ścieżkach gdzie trzeba było przeprawiać się przez powalone drzewa. Co sprytniejsi technicznie i odważniejsi przejeżdżali nie patrząc na to czy blatem od korby zawadza się o zwalone drzewo. Za szczytem było kilka technicznych zjazdów na których można było się wykazać umiejętnościami. Szybkie szutry też wymagał nie lada umiejętności wchodzenia w zakręty na sporej prędkości bez utraty przyczepności i przestrzelenia zakrętu – Wojtek zwiedzał okoliczne krzaki aż cztery razy. Po pokonaniu technicznej sekcji była mijanka zjazdem którym wcześniej podjeżdżaliśmy. Było to kolejny mankament tej trasy – taka konfiguracja aż prosiła się aby doszło do niebezpiecznej sytuacji. Na szczęście ekipa Organizatora starała się maksymalnie zabezpieczyć ten fragment a na przyszły rok po krytycznych uwagach na ich formę zapowiedzieli że ułożą trasę w sposób bardziej optymalny. Nasza drużyna jest w tej kwestii bardzo zgodna i na to liczy.

Po bezpiecznym minięciu tej mijanki z zawodów musiał wycofać się Tomek z powodów zdrowotnych. Właśnie w tym momencie obecność piątego na starcie, który się zdecydował pojechać z nami w ostatniej chwili była kluczowa. Dzięki temu, że nie jechaliśmy „gołą” czwórką – taka jest wymagana minimalna ilość zawodników do punktowania w pełnym składzie – to mogliśmy dobrze wypaść i awansowaliśmy, na razie, na 11 miejsce w klasyfikacji drużynowej. Miejmy nadzieję, że utrzymamy lokatę w pierwszej piętnastce do końca sezonu.

Po pokonaniu najwyższego punktu na trasie i minięciu trzeciego bufetu po ciężkim podjeździe jechaliśmy pięknym trawersującym single trackiem pod szczytem Wawrzyniaka i Jałowca. Ścieżka miała aż  4 km długości. Potem wydawałoby się, że dojazd do mety to formalność ale „układacze” trasy zafundowali jeszcze kilka krótkich acz srogich podjazdów w połączeniu z kilkoma technicznymi sekcjami przeplecionymi bardzo szybkimi zjazdami z ostrymi zakrętami o 90 stopni.

Trasa była bardzo wymagająca. Przede wszystkim kondycyjnie ale mogła sprawić także wiele trudności technicznych. Na szczęście dopisała na pogoda, było sucho i nie padało co znacząco obniżyło przewidywany poziom trudności technicznych. Gdyby padał deszcz to aż strach się bać co by mogło się tam dziać.

Na dystansie mega klasę pokazał Mateusz Zoń z Kross Racing Team zwyciężając po raz trzeci z rzędu. Wynik Janka mógłby być jeszcze lepszy ale niestety na trasie miał defekt. Pękł mu łańcuch ale na szczęście poradził z nim sobie i kontynuował zawody.

Wyniki
1/1 M2 Mateusz Zoń Kross Racing Team 2:39:21

77/41 M2 Janek Szczepański 3:20:27
115/51 M2 Wojciech Bukowiecki 3:31:19
249/7 K2 Kasia Machalica 4:18:12
305/38 M4 Piotr Cisowski 4:38:42
DNF Tomasz Markiewski

#2 Złoty Stok

5 maja po długim weekendzie i ciężkich treningach z mniejszymi lub większymi atrakcjami nasza drużyna, w prawie pełnym składzie, stawiła się w Złotym Stoku na drugiej edycji Garmin Powerade MTB Maraton. Część ekipy przyjechał już dzień wcześniej i nocowała w sprawdzonym OW Tęcza, 6 km od startu.

Marta, Alan, Grześ, Wojtek przyjechali na start na rowerach a Tomek w wozie technicznym wraz z asystą koleżanki teamu – Natalii oraz wiernej kibicki i fotoreporterki Teresy podjechali autem. Wyglądało to jakbyśmy mieli teamowy wóz techniczny na zawody. Na starcie spotkaliśmy się z wracającym do zdrowia Marcinem oraz dwoma nowymi debiutantami w drużynie – Piotrkiem i Jankiem.

Organizator przygotował dobrze znaną wszystkim z zeszłych lat trasę wokół Złotego Stoku. Według zapewnień miała mieć 39,9 km. Według naszych sprzętów pomiarowych – liczników – miała prawie 42 km, ale do tego się już przyzwyczailiśmy. Może wydawać się, że trasa jest krótka ale była za to bardzo treściwa i męcząca. Według Organizatora miała ponad 1500 m przewyższenia a nasze zmyślne urządzenia wskazały równe 1400 m. Kłócić się nie będziemy bo 100 m nie robi różnicy a zmęczyliśmy się solidnie.

Początkowo trasa prowadziła długim podjazdem na Jawornik Mały – 7 km. Stawka się mocno rozciągała dzięki temu na trasie nie panował za duży tłok co umożliwiało skuteczną jazdę. Potem wjazd na techniczego singla gdzie nie każdy zawodnik sobie radził i na dobitkę podjazd na Jawornik Duży. W sumie 9 km trasy zeszło na tych dwóch podjazdach. Na zjeździe do Lutyni na pierwszy bufet nasz debiutant Janek miał defekt – rozerwał oponę. Chciał ją naprawić i kontynuować wyścig ale niestety uszkodzenia było na tyle poważne, że nie dało się nic z tym zrobić. Szkoda ponieważ do tego momentu jechał koło 60 miejsca open! Trochę wcześniej Marta miała defekt – zerwała łańcuch ale szybko się z tym uporała i zaczęła odrabiać straty.

Potem rozpoczął się podjazd na górę Borówkową. Tam defekt złapał Wojtka – łańcuch spadł za kasetę i tak się zakleszczył, że uporanie się z tym zajęło około 8 minut. Defekt ten spowodował, że dodatkwo nie mógł korzystać z „młynka” co przy tych podjazdach bardzo się przydawało. Defekty motywują i kolejna pogoń za straconymi pozycjami została podjęta przez naszych zawodników. Zjazd z góry Borówkowej do najłatwiejszych nie należy, dodając jeszcze jego długość – około 3 km – każdy kto go zjedzie to cieszy się, że już jest koniec. Na trasie jak zwykle Teresa uwiecznia na kamerze nasze wyczyny i gorąco nas dopinguje za co serdecznie dziękujemy.

Po zjeździe nie ma chwili wytchnienia i rozpoczynamy kolejną wspinaczkę. Za szczytem czeka na nas fantastyczny, szybki zjazd do mety. Wbrew pozorom łatwo nie jest bo przy prędkościach w granicach 60 km/h trzeba być bardzo czujnym i jeszcze bardziej uważać na zakrętach aby ich nie „przestrzelić”. Dodatkowy smaczkiem był rywalizacja Grzesia na finiszu z zawodnikami z którymi się tasował całą trasę. Grześ wyszedł z tej rywalizacji zwycięsko.

Na metę dotarliśmy prawie wszyscy. Jak już wspomniałem Janek miał defekt nie do naprawienia i debiutu nie zaliczy do udanego ale wierzymy, że w Wałbrzychu będzie już wszystko w porządku. Sukcesem i dobrym zwiastunem na przyszłość jest wynik Marcina który w swojej kategorii M4 zajął 4 miejsce. Serdeczne gratulacje od całego Teamu !!! Jeśli wróci do formy i treningów z pełnym obciążeniem i otrzyma swój upragniony rower startowy to aż się boję co się będzie działo.

Zwyciężył niepokonany jeszcze w tym sezonie Mateusz Zoń z Kross Racing Team. Co więcej, aż 10 zawodników uzyskało czas poniżej 2 godzin. Świadczy to o coraz wyższym poziomie rywalizacji na dystansie Mega.

Wyniki:

1. Mateusz Zoń M2-1 1:53:10,2 Kross Racing Team
2. Lary Zębatka M3-1 1:55:41,0 VELONEWS.PL NIEPOKONANI UVEX
3. Dariusz Poroś M3-2 01:56:28.5 MTB Votum Team Wrocław

92. Marcin Reczyński M4-4 2:22:43,7 KSPO Kraków Racing Team
203. Wojciech Bukowiecki M2-79 2:47:48,9 KSPO Kraków Racing Team
321. Grzegorz Tympalski M4-45 3:09:02,1 KSPO Kraków Racing Team
342. Marta Ryłko K2-10 3:14:45,1 KSPO Kraków Racing Team
376. Tomasz Markiewski M2-111 3:22:19,7 KSPO Kraków Racing Team
412. Alan Goss M2-119 3:31:49,8 KSPO Kraków Racing Team
416. Piotr Cisowski M4-63 3:33:08,4 KSPO Kraków Racing Team
DNF Janek Szczepański