W weekend 20-22 kwietnia zabawiłem w okolicach Tarnowa, stąd decyzja, by jako jedyny z ekipy wystartować w pierwszym w tym sezonie wyścigu Cyklokarpat – Rzeszowie. Ledwo zdążyłem, bo start o 11 a ja 15 minut wcześniej przyjechałem na miejsce. Na szczęście znajomi odebrali mi numerek i zapłacili wpisowe. Ostatecznie pośpiech okazał się zbędny, bo start przesunięto o 50 min., ze względu na zbyt małe moce przerobowe biura zawodów. Czipów też nie dostaliśmy, pomiar czasu odbył się metodą zeszytowo – stoperową. Przez to całe zamieszanie nie mogłem się dobrze przygotować do startu, jeszcze 5 min. przed startem wcinałem batona.
Wreszcie start, zawodnicy pod eskortą policji jechali 8 km do startu ostrego. Tyle, że dla mnie nie było różnicy, bo policja jechała 40 km/h, a ja nie miałem komu złapać się na koło. Pierwsza częśc trasy była wyjątkowo interwałowo – singlowa, w moim miejscu stawki zrobiły się ogromne zatory. Dopiero przed pierwszym bufetem zrobiło się szerzej i luźniej i mogłem przycisnąć.
Na bufetach tylko tankowałem wodę, bo słońce przygrzewało i jechałem dalej nie oszczędzając się. I tak przez 30 km udawało mi się doganiać kolejnych zawodników. Na bufecie na 43 km zobaczyłem, że jest szansa zmieścić się w 4 godzinach, aczkolwiek kolejna krótka leśna sekcja dała mi mocno w kość i ostatnie 5 km jechałem już siłą woli. Choć liczyłem na lajtową końcówkę (w końcu powrót do miasta) to znalazły się dwa mocne podjazdy na dobicie. Koniec końców, czas na ledwo zauważalnej mecie (z mojego zegarka) 3:58, cel zrealizowany! Dystans 56 km, organizator podał 1400 m przewyższenia, więc maraton pełną gębą. Wytyrałem się bardziej niż w Murowanej. Po powrocie do rynku okazało się, że dekoracji nie będzie a impreza z maratonu została przekształcona w świętowanie Mistrza przez Resovię.
PS. Na tę chwilę nie ma wyników, jak się pojawią to zaktualizuję wpis.